Sztuka, która jedynie prowokuje do odwrócenia wzroku

2024-10-29 16:31:42(ost. akt: 2024-10-29 16:43:26)

Autor zdjęcia: PAP

Brzydota, relatywizm, pustka – czy to naprawdę współczesne „ideały” sztuki? Dziś, gdy galerie pełne są dzieł, które bardziej prowokują niż zachwycają, coraz trudniej odnaleźć coś, co zostawia w nas ślad. Sztuka współczesna, uwolniona od kanonów, zamienia się w spektakl szoku i przypadkowych gestów. Tyle się mówi o wolności wyrazu, ale czy bez piękna, głębi i wartości nie tracimy czegoś więcej?
Czy ktokolwiek z nas zapytał, dlaczego mamy to „coś” w samym sercu Warszawy? Kto zdecydował, że ten bunkier, betonowa twierdza udająca nowoczesność, to właśnie to, co potrzebne jest mieszkańcom stolicy? Kiedy w ogóle ustalono, że sztuka współczesna – pełna prowokacji dla samej prowokacji – jest nam do życia niezbędna? Przecież patrzymy na to wszyscy i myślimy to samo: co za brzydactwo. A jednak wciąż nikt się nie odzywa.

Warszawa, miasto, które przed wojną tętniło harmonią piękna i historii, dziś zalewane jest estetycznym brudem w imię nowoczesności. Przestrzeń, która mogłaby służyć mieszkańcom jako miejsce odpoczynku i refleksji, ginie pod naporem projektów, które artystycznej wartości mają tyle, co przystanek autobusowy. Mamy „muzeum”, w którym sztuką może być wszystko: wysypisko, stary tapczan, chleb zepsuty na 10 różnych sposobów, a z okazji otwarcia – wygibasy, syreny rodem z open space’u i trzygodzinne krążenie energii. Czy naprawdę ktokolwiek z nas chciałby, żeby to było miejsce, do którego zabierzemy nasze dzieci?

Sztuka powinna wzbogacać, podnosić nas na duchu, wprawiać w zachwyt, tymczasem wszystko, co serwuje nam współczesność, to brzydota, od której chce się odwrócić wzrok. Spójrzmy prawdzie w oczy – dzisiejszym „artystom” nie chce się poświęcać lat na doskonalenie warsztatu. Nie będzie już wieloletniego procesu twórczego, żadnych ćwiczeń, pracy nad światłem i cieniem, żadnej drobiazgowej precyzji – dziś artysta nie potrzebuje się „wysilać”. Wystarczy, że znajdzie sposób, by zaszokować. Jeden gest i „dzieło” gotowe.

Przez lata sztuka zmieniała się, rozwijała, łamała kolejne schematy. Odejście od akademizmu i klasycznego kanonu – miało sens, nadawało sztuce nową głębię. Ale to, co widzimy dzisiaj, to nie odwaga, lecz lenistwo. To prosta droga na skróty – wystarczy nazwać zwykły śmietnik „symbolicznym dialogiem z nowoczesnym społeczeństwem” i już mamy recenzje, wywiady, uściski rąk na otwarciu galerii.

A może właśnie dlatego, że współczesna sztuka stała się tak łatwa, możemy na każdym kroku czytać, że „jeśli nie rozumiesz, to po prostu nie dorosłeś”? Bo nic nie trzeba zrozumieć, skoro w „sztuce” dzisiejszych czasów artysta sam nie potrafi powiedzieć, co chciał przekazać. Kiedy już przychodzi mu cokolwiek wyjaśniać, zaczyna się bełkot o „przekraczaniu granic percepcji” czy „wydobywaniu współczesnych mitów z wnętrza architektury” – tak, że nie rozumie tego nawet on sam. Ale proszę bardzo, załóżmy na chwilę, że w końcu dorośniemy do tego poziomu wtajemniczenia. Czy będziemy naprawdę zachwyceni, patrząc na tapczan w galerii albo półnagą osobę prężącą się na klatce schodowej?

Skoro „dziełem” może być cokolwiek, to gdzie tkwi różnica między sztuką a tandetą? Jedyna odpowiedź, jaka mi przychodzi do głowy, to: marketing. Dziś nie trzeba talentu ani idei, wystarczy dobry PR. Zasada jest prosta: im dziwniejsze dzieło, im mniej zrozumiałe, tym więcej recenzji i analiz, bo krytyk nie chce wyjść na takiego, który nic nie pojmuje. Wyjdzie z galerii z głęboką miną, zmruży oczy i napisze elaborat o „metaforycznej synergii bytu i przestrzeni”. I tak oto absurd staje się sztuką.

Ale nie mówmy tego zbyt głośno, bo zaraz usłyszymy, że „nie rozumiemy”, że sztuka nie musi być piękna, a jeśli się nie podoba, to znaczy, że nie jesteśmy wystarczająco otwarci na nowe formy wyrazu. Szkoda tylko, że my, zwykli podatnicy, musimy fundować te nieporozumienia z własnej kieszeni. Czyż nie byłoby rozsądniej przeznaczyć te pieniądze na coś, co rzeczywiście wzbogaci nasze miasto i życie mieszkańców?

Czas chyba, byśmy zaczęli mówić głośno: nie chcemy „dzieł” prowokujących jedynie do odwrócenia wzroku. Nie godzimy się na estetyczne szpecenie przestrzeni, które należą do nas wszystkich. Sztuka może być nowoczesna i ambitna, a jednocześnie piękna, może prowokować do myślenia bez wywoływania niesmaku. Warto o tym przypomnieć, zanim z kolejnym „muzeum” wyrośnie nam w centrum coś, co jedynie smutnie pogłębi ten wizualny chaos.


Barbara Mikulska-Rola