Polskość jest w sercu i krwi każdego Polaka

2025-04-06 18:13:53(ost. akt: 2025-04-06 18:33:05)

Autor zdjęcia: archiwum prywatne

O historii rodziny, wyzwaniach w Polsce oraz definiowaniu polskości opowiadają polscy repatrianci: Julia, Maksymilian i Dymitr.

Maksymilian Rymkiewicz
fot. archiwum prywatne


Obrazek w tresci

— Jak wyglądała historia Pana rodziny?
— Moi pradziadkowie byli Kresowiakami. Pradziadek został przymusowo wywieziony na Syberię. Miał czworo dzieci – jednym z nich był mój dziadek Jan Rymkiewicz, który urodził się po wojnie na terenach obecnej Białorusi. Niestety zmarł, gdy moja mama miała zaledwie osiem lat. Mama, mimo że dorastała w ZSRR, zawsze czuła się Polką i tę polskość konsekwentnie mi przekazywała. Mam polskie nazwisko, jeździłem do Polonii, odwiedzałem Polskę. Gdy pojawiła się możliwość złożenia wniosku o Kartę Polaka, nie wahałem się ani chwili – chciałem potwierdzić i udokumentować swoją tożsamość. Od tamtej pory regularnie odwiedzałem Polskę, aż w 2015 roku zdecydowałem się zamieszkać tu na stałe. Uczyłem się języka, poznawałem polską kulturę, tradycje, zwyczaje i historię. Dziś Polska to mój dom.

— Jakie były największe wyzwania, z jakimi musiał się Pan zmierzyć w Polsce?
— Największym wyzwaniem był język i jego zawiła gramatyka. Uczyłem się go wcześniej, ale aby otrzymać Kartę Polaka, musiałem zdać egzamin obejmujący znajomość języka, tradycji, kultury oraz przedstawić dokumenty potwierdzające polskie pochodzenie. To był dla mnie ważny moment – potwierdzenie tożsamości, której nigdy nie chciałem utracić. W Polsce od początku czułem się dobrze. Nie miałem poczucia obcości – to moje miejsce, mój kraj. Jednak po 2022 roku sytuacja nieco się zmieniła. Ze względu na mój wschodni akcent bywam mylony z Ukraińcami. Przed 2022 rokiem taki problem właściwie nie istniał. Teraz czasami muszę udowadniać, że jestem obywatelem Polski – dopiero po okazaniu dokumentów ludzie przestają pytać. Wiem jednak, że to jest moje miejsce i tutaj chcę zostać. Mam własną firmę, kupiłem mieszkanie w Warszawie, interesuję się sportem i strzelectwem, mam tu rodzinę, przyjaciół. Prowadzę także kanał na YouTube, gdzie dzielę się swoimi pasjami. Staram się w pełni uczestniczyć w życiu społecznym i gospodarczym Polski, płacę tu podatki, uczę się i rozwijam.

— Czuje się Pan Polakiem czy raczej osobą polskiego pochodzenia? Jak według Pana definiować polskość – czy decyduje o niej miejsce urodzenia, język, kultura, a może świadomy wybór i zaangażowanie w życie kraju?
— Z jednej strony rzeczywiście urodziłem się w trochę innej kulturze. Mam świadomość, że przez wschodni akcent nigdy nie będę do końca „swój”. Ale polska tożsamość to coś więcej niż miejsce urodzenia czy perfekcyjna wymowa. To wybór i praca nad tym, by być częścią tej wspólnoty. Etniczni Polacy, którzy naprawdę kultywowali język, kulturę, działali w organizacjach polonijnych, nawet poza terytorium Polski, mają prawo czuć się Polakami. Jest wielu etnicznych Polaków, którzy chcieliby wyjechać do Polski, ale nie mogą. Uważam, że Polska powinna wspierać "swoich" ludzi, którzy chcą tu mieszkać, pracować, płacić podatki i się rozwijać. Jest wielu mądrych ludzi, którzy mogliby wnieść dużo dobrego do naszego kraju – trzeba im tylko dać szansę.


Julia Miedwiediewa
fot. archiwum prywatne


Obrazek w tresci

— Jak wyglądała historia Pani rodziny?
— W mojej rodzinie rodowitym Polakiem był mój dziadek, Edward Gruda, który urodził się w 1936 roku w Polsce, w miasteczku Duniłowicze, w województwie nowogródzkim. Rodzina mojego dziadka przeprowadziła się tam z województwa łódzkiego jeszcze przed jego narodzinami. W 1939 roku ten obszar został przyłączony do Białorusi. Dlatego mój dziadek faktycznie wychowywał się na Białorusi, ale jego rodzina zawsze trzymała się polskich tradycji, rodzice byli katolikami i rozmawiali po polsku. Kiedy dziadek już dorósł, często jeździł do Polski i odwiedzał tam swoich krewnych, w tym kuzyna i jego rodzinę. Później przeprowadził się do Mińska, ożenił się z Białorusinką (moją babcią) i urodziły się im dwie córki. Jedna z nich to moja mama. Kiedy mama ukończyła szkołę, pojechała studiować do Leningradu, gdzie poznała mojego przyszłego tatę. Wyszła za mąż i w Petersburgu urodziła mnie, a potem mojego brata. W 2022 roku postanowiłam przeprowadzić się do Polski i teraz mieszkam z mężem w Warszawie. W 2024 roku tu urodziła się nasza córka. Jestem bardzo dumna z mojego dziadka, który był wybitnym matematykiem i profesorem.

— Jakie były największe wyzwania, z jakimi musiała się Pani zmierzyć w Polsce?
— Dla mnie największym wyzwaniem w Polsce było urodzenie tutaj dziecka. Chciałam mieć dzieci, ale w Rosji wydawało się to niebezpieczne – z jednej strony z powodu braku niektórych leków spowodowanego sankcjami, a z drugiej strony przez propagandę, która aktualnie jest obecna nawet w przedszkolach. Dlatego zdecydowałam się na to dopiero po przeprowadzce do Polski. Pewną rolę odegrało także to, że często spotykałam tutaj rodziny z dziećmi i zauważyłam, jak wiele jest rozrywek dla dzieci, placów zabaw i różnorodnych wydarzeń rodzinnych, koncertów itp. Kiedy zaszłam w ciążę, trochę się obawiałam, jak to będzie – jak poprowadzę ciążę, jak poradzę sobie w obcym kraju, co zrobię w przypadku jakichś komplikacji... Ale na szczęście wszystko poszło bardzo dobrze. Lekarze byli bardzo mili i profesjonalni, nigdy nie poczułam żadnej niechęci, ani prowadząc ciążę, ani podczas porodu w szpitalu, ani potem, chodząc do poradni dziecięcej. Chciałabym podkreślić, że jestem bardzo zadowolona z mojego porodu. Rodziłam w szpitalu na NFZ, nie płaciłam za to nic, a porównując do Petersburga, z którego pochodzę, tam poród w podobnych warunkach kosztowałby naprawdę bardzo dużo.

— Czuje się Pani Polką czy raczej osobą polskiego pochodzenia? Jak według Pani definiować polskość – czy decyduje o niej miejsce urodzenia, język, kultura, a może świadomy wybór i zaangażowanie w życie kraju?
— Dla mnie to skomplikowane pytanie. Kiedy zaczęłam interesować się swoim pochodzeniem, kiedy zaczęłam trzymać się polskich tradycji i świętować polskie święta, jeszcze mieszkając w Petersburgu, bez wątpienia czułam się Polką. Kiedy zdawałam egzamin na kartę stałego pobytu, również odpowiedziałam, że jestem Polką z narodowości. Jednak po przeprowadzce do Polski, obserwując Polaków, którzy urodzili się tutaj, czuję się nie do końca Polką. Nie mogę też powiedzieć, że jestem po prostu osobą polskiego pochodzenia, bo dla mnie to brzmi trochę obojętnie. Czuję się kimś pośrodku i określiłabym to przez pojęcie „repatriant”. Szanuję polskie tradycje, uwielbiam polskie święta i ciągle uczę się języka polskiego, ale jestem świadoma, że nigdy nie będę taką Polką, jak ta, która urodziła się i wychowała w Polsce. Wiem też, że moja mała córka, która urodziła się w Polsce i spędzi tutaj swoje dzieciństwo, bez wątpienia będzie prawdziwą Polką. Jeśli chodzi o definiowanie polskości – według mnie to świadomy wybór. Osoba, która nie ma polskich korzeni, może mieć w sobie więcej polskości niż niektórzy Polacy. Moja opinia jest taka, że Polak to narodowość, a polskość to raczej styl życia.


Dymitr Wierzbicki
fot. archiwum prywatne


Obrazek w tresci

— Jak wyglądała historia Pana rodziny?
— Urodziłem się w Turkmenistanie – to dość daleko od Polski (śmiech). Dlaczego akurat tam? Moja rodzina ze strony ojca to Polacy, którzy zostali zesłani na Wschód. Prababcia była Kresowianką i jeszcze przed II wojną światową wraz z rodziną została wywieziona. Przeżyli tylko dzięki temu, że pracowali przy pilnowaniu bydła u Turkmenów – w zamian dostawali chleb i inne jedzenie. Prababcia została tam na stałe. Moja babcia pochodzi z rodziny rosyjskiej i przyjechała do Turkmenistanu jako specjalistka do pracy. Tam poznała mojego dziadka. Choć rodzina była "mieszana", to ojciec wychowywał mnie i mojego brata w duchu polskich tradycji. W naszym domu zawsze świętowaliśmy Boże Narodzenie i Wielkanoc, prababcia opowiadała nam o polskich zwyczajach, a w grudniu śpiewaliśmy kolędy przy stole – po polsku. Staraliśmy się mówić w tym języku na co dzień. Po jakimś czasie część naszej rodziny, w tym ja, wyjechała do Moskwy, natomiast prababcia została w Turkmenistanie. W Moskwie tata odnalazł Polonię przy Ambasadzie Polskiej – gdzie aktywnie działaliśmy, a gdy w latach 90. władze zwróciły wiernym jeden z kościołów, jako wspólnota polska pomagaliśmy w jego utrzymaniu. Dbaliśmy o to, by był regularnie sprzątany i zadbany – mam na myśli katedrę w Moskwie, która dziś jest piękną Katedrą Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny. W końcu zdecydowałem się przyjechać do Polski, gdzie mieszkała część mojej rodziny, z którą utrzymywałem kontakt. Teraz jestem tu – mieszkam w Polsce, pracuję jako nauczyciel w szkole i śpiewam w chórze.

— Jakie były największe wyzwania, z jakimi musiał się Pan zmierzyć w Polsce?
— Do Polski przyjechałem 8 lat temu. Skończyłem studia w Warszawie, i chociaż w domu staraliśmy się mówić po polsku, nie był to jeszcze tak wysoki poziom (śmiech). W Polsce musiałem dużo czytać, pisać, oglądać filmy – starałem się jak najwięcej osłuchać z językiem, żeby szybciej go opanować. Właściwie nie przypominam sobie innych większych wyzwań. No, może poza długimi kolejkami w urzędach (śmiech).

— Czuje się Pan Polakiem czy raczej osobą polskiego pochodzenia? Jak według Pana definiować polskość – czy decyduje o niej miejsce urodzenia, język, kultura, a może świadomy wybór i zaangażowanie w życie kraju?
— Ojciec i dziadek zawsze mówili, że jesteśmy Polakami. Nie ukrywali tego nawet w Związku Radzieckim, o czym nie można było głośno mówić. Mój dziadek Stanisław często pytał mnie słowami wiersza: „Kto Ty jesteś?”, a ja odpowiadałem: „Polak mały”. Od najmłodszych lat mówili mi, że jestem Polakiem, więc czułem się Polakiem. Kiedy pytali mnie o to w Rosji, nie ukrywałem swojej narodowości. Może ktoś uważa, że jestem tylko osobą polskiego pochodzenia, bo nie urodziłem się w Polsce, ale mamy na przykład Polaków, którzy urodzili się w Polsce, ale mieszkają w Chicago. I kim oni są? Oczywiście, że Polakami. Dla mnie polskość, narodowość zawsze była obecna w naszej rodzinie. Niezależnie od rosyjskiego pochodzenia, zawsze mieliśmy w domu polskie tradycje. W Rosji nie było zwyczaju malowania jajek, były one tylko farbowane, pieczenia baranka paschalnego – robiliśmy wszystko według polskiej tradycji. Pamiętaliśmy o Dniu Polonii, o Narodowym Święcie Niepodległości i innych ważnych świętach państwowych. Moim zdaniem polskość jest w sercu i w krwi każdego Polaka. To nie zależy od tego, gdzie człowiek się urodził. Jeśli dzieci wychowywane są w polskich wartościach, rodzice rozmawiają z nimi po polsku, kultywują polskie tradycje, to zawsze będą Polakami. Wspominam taki film „Syberiada Polska” i tam był moment, kiedy Polacy, którzy zostali wysłani na Syberię i żyli w bardzo trudnych warunkach, nadal zachowywali polskie tradycje. Był fragment, gdzie jeden z więźniów zbierał dzieci i uczył ich języka polskiego. Kiedy była Wielkanoc, znaleźli jajko, którym się podzielili. To pokazuje, że nawet w najcięższych warunkach, mimo głodu, pracy ponad siły i śmierci, nie zapomnieli, kim są. Po łagrach, ludzie dostawali dokumenty sowieckie, które mówiły, że nie są Polakami, a obywatelami ZSRR. Ci, którzy nie przyjmowali tych paszportów, narażali się na utratę życia. Ludzie, nawet z tymi paszportami, w których było napisane, że nie są Polakami, tylko grażdaninami rosyjskimi, nadal trzymali tradycje, pielęgnowali język polski. To jest dla mnie polskość – nie zależy od tego, gdzie człowiek mieszka, w jakich warunkach żyje. Trzyma swoją wiarę, język, tradycje.