„Kompletnie nieznany” – czy Chalamet urodził się, by zagrać Dylana?

2025-01-21 09:14:20(ost. akt: 2025-01-21 03:18:08)

Autor zdjęcia: PAP

W Bobie Dylanie najbardziej podoba mi się jego nieuchwytna natura. Choć jest sławny od dekad, dla mnie wciąż stanowi tajemnicę – przyznaje Timothée Chalamet, który zagrał artystę w nowym filmie Jamesa Mangolda. "Kompletnie nieznany" właśnie trafił do polskich kin.
Nowy Jork, 1961 r. Niespełna 20-letni Bob (w tej roli Timothée Chalamet) przyjeżdża do miasta z Minnesoty. Dowiaduje się, w którym szpitalu przebywa jego idol, legenda folku Woody Guthrie (Scoot McNairy). Postanawia odwiedzić Guthriego i zaśpiewać piosenkę napisaną specjalnie dla niego. Na miejscu zastaje Pete’a Seegera (Edward Norton). Wiedząc, że chłopak nie ma się gdzie podziać, piosenkarz zaprasza go do swojego domu. Przebywając pod jednym dachem, Pete obserwuje wielki, wschodzący talent. Postanawia, że pomoże Bobowi się przebić. Ten z kolei stopniowo nawiązuje kolejne znajomości. Pewnego dnia spotyka Sylvie Russo (Elle Fanning), w której się zakochuje. Studentka z dobrze sytuowanej rodziny jest jakby spoza jego świata, ale bardzo imponuje mu odważną, aktywistyczną postawą. Sylvie natomiast podziwia muzykę Boba. Para przeżywa wzloty i upadki, ale nawet po rozstaniu to Russo (inspirowana Suze Rotolo) jest osobą, do której Dylan przychodzi w środku nocy z prośbą o pomoc. To także ona pojawia się w 1965 r. na festiwalu w Newport, który był momentem zwrotnym w życiu Dylana.

"Kompletnie nieznany" powstał na podstawie książki "Dylan Goes Electric!" Elijaha Walda. To kolejny film o muzyku zrealizowany przez Mangolda po "Spacerze po linie" z 2005 r. Tamten obraz był poświęcony życiu Johnny’ego Casha i jego miłości do piosenkarki June Carter. W tym postać Casha pełni funkcję katalizatora zmiany, zachęcając Dylana, by wystąpił w Newport na własnych warunkach i nie przejmował się oczekiwaniami innych. "Te dwa utwory są zupełnie różne. 'Spacer po linie' był staromodną, freudowską opowieścią o mężczyźnie, który w dzieciństwie doznał traumy, a później odbija się to w jego dorosłym życiu. Bohater popada w uzależnienie i nie radzi sobie z sukcesem. W jego życiu pojawia się wspaniała kobieta, ale sytuacja go przerasta. Wciąż nie przepracował niektórych rzeczy z przeszłości. Takie ujęcie tematu nie pasowałoby do filmu o Dylanie. Jego problem polegał na tym, że był gwiazdą, która nie cierpi tłumów" – stwierdził reżyser w rozmowie z Elle Fanning w Interview Magazine.

Jego film raczej nie przypadnie do gustu widzom, którzy liczą, że fabuła w stu procentach odda fakty i chronologię wydarzeń. Zdaniem niektórych widzów ton filmu jest zbyt łagodny, "pomnikowy". Inni uważają, że artysta został potraktowany bez taryfy ulgowej. Jedno jest pewne – scenariusz autorstwa Mangolda i Jaya Cocksa został skonsultowany z Dylanem. W związku z wybuchem pandemii COVID-19 muzyk musiał odwołać trasę koncertową. Miał więc czas, by pochylić się nad tekstem. "Nie wydaje mi się, by miał jakiś problem z tym, jak został przedstawiony. Nie miał przygotowanej jakiejkolwiek agendy. Rozmawiając z Bobem, wyczułem, że z jego punktu widzenia najważniejsze jest zachowanie neutralności. Każdy widz może wyciągnąć własne wnioski z wydarzeń, które śledzi na ekranie" – stwierdził Mangold w rozmowie z portalem Variety.

Twórca jest pogodzony z tym, że "tradycyjna" fabuła o Dylanie nie przekona każdego. Być może lepszą, bo bardziej eklektyczną koncepcję zastosował Todd Haynes w "I’m Not There. Gdzie indziej jestem", w którym sześcioro aktorów stworzyło różne wcielenia artysty. "Niektórzy byli przekonani, że podejmujemy się niemożliwego, i po obejrzeniu filmu wciąż mają takie przeświadczenie. Nawet jeśli jest to możliwe, nie mogą otworzyć oczu. Czasami słyszę od ludzi, że powinniśmy przemycić do filmu sekrety Dylana, a za chwilę dodają, że nie chcą typowego filmu biograficznego. To jak 'wybierz krytykę A lub B'. Ale mamy też wiele satysfakcjonujących reakcji" – powiedział reżyser w tym samym wywiadzie.

Bardzo pochlebne recenzje zebrał Chalamet. Zdaniem jego starszego kolegi z planu Edwarda Nortona, Timothée "został stworzony", by zagrać Dylana. Karkołomne zadanie trochę ułatwiła rzeczywistość. Przez pandemię, a później strajki amerykańskich aktorów i scenarzystów Chalamet zamiast czterech miesięcy miał kilka lat, by przygotować się do pracy. Brał lekcje śpiewu, gry na gitarze i harmonijce. Wyćwiczył akcent i sposób poruszania się artysty. "W 2020 r. sądziłem, że moją przewagą jest, że nie rozumiem artystycznego DNA Boba Dylana. Nie w pełni pojmowałem, dlaczego uważa się go za wspaniałego artystę. Podobnie było z 'Królem'. Nie dorastałem w Anglii, więc Henryk V nie był częścią mojego świata, jeśli mogę to tak ująć. Kiedy zaczęliśmy kręcić ten film, czułem ogromny szacunek do postaci, którą gram. Pewnie nie powinienem tego mówić, ale byłem pewny siebie. Czułem ulgę, ponieważ przygotowywałem się do tej roli naprawdę długo" – wspomniał aktor w rozmowie z MTV.

Wsparcie okazał Chalametowi także sam Dylan. We wpisie opublikowanym na platformie X podkreślił, że jest on "genialnym aktorem". "Jestem przekonany, że wypadnie całkowicie wiarygodnie jako ja. Albo jako młodszy ja. Albo jako inny ja” – napisał. Właśnie to ostatnie określenie najtrafniej oddaje występ Timothée, bo przecież nie sposób uchwycić naturę Dylana. "Tak jak Paul McCartney, Mick Jagger czy Elvis Presley Bob Dylan należy do sfery popkultury. Jego nazwisko przypisujemy w myślach do konkretnej twarzy. Choć jest sławny od dekad, dla mnie wciąż stanowi tajemnicę. Ten film go nie demistyfikuje. Bob jest tak wrażliwy, że stał się kimś wielkim i wystarczająco mądry, by chronić się przed światem. A teraz ma mnie – swojego ludowego wojownika. Szerzę ewangelię Boba" – podsumował aktor w programie The Late Show Stephena Colberta.

"Kompletnie nieznany" właśnie trafił do polskich kin. W obsadzie znaleźli się również m.in. Monica Barbaro, Boyd Holbrook i Norbert Leo Butz. Dystrybutorem obrazu jest Disney.


red./PAP