"Janczar polski", czyli najnowsza Gawęda Wodza

2024-10-02 08:46:59(ost. akt: 2024-10-02 08:52:05)

Autor zdjęcia: wm.pl

Prawa strona sceny politycznej – obecnie znajdującą się w opozycji, a także całkowitej defensywie intelektualnej, merytorycznej oraz programowej – pomimo upływu kilkunastu już miesięcy od przegranych wyborów parlamentarnych i bezwolnego oddania władzy w ręce Donalda Tuska, wciąż nie jest w stanie wypracować spójnego planu, który pozwoliłby wyjść ugrupowaniu z głębokiego impasu - wskazuje Tȟašúŋke Witkó w cotygodniowym felietonie.
Jako wielki przeciwnik stosowania przemocy fizycznej oraz gorący orędownik ograniczania możliwości używania siły przez państwo, jestem gotów podpisać się pod społeczną petycją proponującą ustawienie pod Sejmem dybów, w które obywatele – odpowiednio przeszkoleni i sowicie opłacani – zakuwać będą wszystkich polityków, naukowców i decydentów szermujących wyświechtanymi argumentami o tym, że nie mamy elit, bowiem te zostały w katyńskich dołach i na barykadach powstańczej Warszawy. Dodatkowo, przewidywałbym taryfikator razów dorożkarskim batem dla tych, którzy rozpędzą się w swych opowieściach i po raz tysięczny zaczną sycić media bajaniami o radzieckich czołgach z pijanymi sołdatami w zawszonych kufajkach, mającymi dostarczyć nad Wisłę stepowych nadzorców z piernaczami wręczonymi przez samego Stalina, o dekadach peerelowskich prześladowań i jeszcze dziesiątkach, podobnych do powyższych, wykutych „na blachę” klechdach. Nie, Drodzy Państwo, nie jestem rewizjonistą i burzycielem ładu społecznego, ani też nie posiadam ambicji, by pisać historię na nowo, bowiem mam o niej pojęcie nikłe. Chcę natomiast, żeby ci – żyjący dostatnio z podatków wypracowywanych przez brukarzy i szwaczki – przestali karmić swoich dobroczyńców jednostajną papką przekazową, po której normalnemu człowiekowi zbiera się na mdłości. Tak, moi wspaniali Czytelnicy mają znakomitego nosa – będę ponownie pastwił się nad prawą stroną sceny politycznej.

Prawa strona sceny politycznej – obecnie znajdującą się w opozycji, a także całkowitej defensywie intelektualnej, merytorycznej oraz programowej – pomimo upływu kilkunastu już miesięcy od przegranych wyborów parlamentarnych i bezwolnego oddania władzy w ręce Donalda Tuska, wciąż nie jest w stanie wypracować spójnego planu, który pozwoliłby wyjść ugrupowaniu z głębokiego impasu. Jej czołowi władycy nie potrafią podjąć jakiejkolwiek owocnej próby przejęcia inicjatywy narracyjnej, umożlwiającej nawiązanie równorzędnej walki podczas elekcji prezydenckiej roku 2025. Dlaczego tak się dzieje, zapytacie Państwo? Odpowiem – nie mamy w Polsce elit, albowiem te nigdy nie zostały odtworzone en masse po piekle Mauthausen, kaźni w katyńskich lasach i bohaterskiej śmierci w kanałach pod ulicą Miodową. A teraz, od siebie dodam, że nie podjęto żadnego systemowego wysiłku, aby takowe elity wydestylować, oszlifować i wkomponować w życie polityczno-społeczne. Tak, tak – już słyszę te argumenty nabzdyczonych znawców zagadnienia, że na to potrzeba ciężkiej pracy całych pokoleń. Skromnie więc dopowiem, że od umownego limesu – 4 czerwca 1989 roku – minęło już ponad trzy i pół dekady, czyli o wiele więcej, niż jedno pokolenie obliczane na ćwierć wieku. W tym czasie mieliśmy rząd Jana Olszewskiego, dwuletni gabinet Marcinkiewicza-Kaczyńskiego oraz dwie kadencje rządów obozu nazwanego Zjednoczoną Prawicą. Wskażcie mi wystąpienie choć jednego polityka, latami szlifującego parlamentarne korytarze podeszwami butów, który zaproponowałby stworzenie jakiegokolwiek mechanizmu instytucjonalnego, mającego zadanie kształtowania i przygotowania pod względem formalnym, merytorycznym oraz moralnym grup ludzi, mogących spełniać warunki do bycia elitami, takimi „janczarami polskimi”. Ciężko, prawda? Cóż, wiem że ciężko, bowiem nikt nie chciał sam założyć sobie na szyję politycznego stryczka.

Polityczny stryczek czekałby wszystkie partyjne miernoty, gdyby na okupowany przez nich „rynek pracy” zaczęli wchodzić prawdziwi fachowcy, do tego z wysokimi normami etycznymi. Dotychczasowi decydenci, od lat kręcący się na karuzeli państwowych stanowisk, zderzyliby się z silną grupą zawodową, z zaszczepionym patosem i poczuciem misji. Państwa analizom pozostawiam złożone zagadnienia o konieczności stworzenia całego systemu wynagrodzeń i bonusów dla tych ludzi, bowiem sam nieszczególnie dobrze poruszam się w tych obszarach. Jestem winien wyjaśnienie, że pomysł mój to żadna nowość, a jedynie kolejna, zapewne dość odległa i ułomna hybryda Szkoły Rycerskiej oraz wielu innych, podobnych projektów. Kilkanaście lat temu powołano do życia „Fundację Instytut na rzecz Kultury Prawnej Ordo Iuris”, czyli coś na kształt ośrodka prawniczo-eksperckiego, mającego – w swym zamyśle – bronić wartości konstytucyjnych i chronić ludzi przed wykluczeniem. Powstała swoista kuźnia kadr pielęgnująca tradycje konserwatywne i narodowe, będąca jednocześnie przeciwwagą dla skrajnie lewicowych fundacji, zajmujących się – poprzez prawne metody nacisku – implementowaniem do debaty publicznej kajdan, zwanych potocznie poprawnością polityczną. O sukcesie przedsięwzięcia najlepiej świadczy seria ataków, jakie przypuszczono na osoby zawiadujące Instytutem, a także bezradność napastników z zderzeniu z przygotowanym przeciwnikiem, czyli kierowniczymi kadrami Ordo Iuris. Wiem, że w dzisiejszej sytuacji powołanie czegoś podobnego jest poza zasięgiem Prawa i Sprawiedliwości (PiS), ale nic nie stoi na przeszkodzie, aby opisać, jak powinien być kształtowany ów „janczar polski”.

„Janczar polski” w głowie mej przybiera postać Jana Józefa Kasprzyka, historyka, patrioty, byłego szefa Urzędu do Spraw Kombatantów i Osób Represjonowanych, publicysty i samorządowca. Osobiście uważam, że tacy ludzie winni dostępować zaszczytu piastowania wysokich urzędów państwowych i na ich barkach powinien spoczywać proces decyzyjny. Jeśli ktokolwiek może przebić się z podobnym pomysłem do Jarosława Kaczyńskiego, to czas obecny jest najlepszy, bowiem chyba wszyscy zdajemy sobie sprawę, że teraźniejszymi kadrami ugrupowanie już daleko nie zajedzie. Najgorsze, że przez trzy dekady Prezes PiS ubezwłasnowolnił swoje otoczenia tak skutecznie, że dziś wszyscy niemalże pytają o pozwolenie wyjścia do toalety, jak pamiętny Brooks ze "Skazanych na Shawshank". Tak, winę za ów stan rzeczy ponosi system, ale ktoś ten system stworzył i bardzo starannie go konserwuje, bez względu na kataklizmy, jakie wstrząsają partią. Śmiało można postawić tezę, że brak elit spowodowało świadome działanie obecnych elit, gdyż to one pieczołowicie dbają, by nie wyhodować sobie groźniej konkurencji, a zmienić ten stan rzeczy może jedynie pojawienie się „janczara polskiego”.

Howgh!
Tȟašúŋke Witkó, 2 października 2024 r.


Autor jest emerytowanym oficerem wojsk powietrznodesantowych. Miłośnik kawy w dużym kubku ceramicznym – takiej czarnej, parzonej, słodzonej i ze śmietanką. Samotnik, cynik, szyderca i czytacz politycznych informacji. Dawniej nerwus, a obecnie już nie nerwus.