Lekarze: "To nie grzyb, to plan likwidacji!" Co naprawdę dzieje się na Barskiej?

2024-09-30 11:59:13(ost. akt: 2024-09-30 12:05:48)
szpitalny pokój - zdj. ilustracyjne

szpitalny pokój - zdj. ilustracyjne

Autor zdjęcia: PAP

Lekarze bronią szpitala na ul. Barskiej w Warszawie, którego restrukturyzacja ma się zacząć od początku przyszłego roku. Zarząd tłumaczy zmiany niezbędnym remontem i grzybem na ścianach. Z placówki mają zniknąć dwa oddziały – chirurgii urazowo-ortopedycznej oraz ogólnej.
"Zarząd Spółki Mazowieckie Centrum Rehabilitacji STOCER sp. z o.o. po dogłębnej analizie ekonomiczno-finansowej sytuacji jednostek organizacyjnych podjął decyzję o zmianach organizacyjnych. Ich celem jest zapewnienie dostosowania się spółki do potrzeb pacjentów zdefiniowanych w mapie potrzeb zdrowotnych woj. mazowieckiego" – tak zaczyna się pismo, które pracownicy otrzymali od właściciela szpitala w poniedziałek.

"Z dalszej jego części wynika, że szpital będzie podlegał restrukturyzacji, w ramach której dojdzie do przeniesienia oddziałów chirurgii urazowo ortopedycznej oraz chirurgii ogólnej do innych szpitali, zniknie także urazowa izba przyjęć, która bez oddziału nie może funkcjonować" - powiedział PAP specjalista ortopeda-traumatolog Łukasz Buczyński, p.o. lekarz kierujący oddziałem Chirurgii urazowo-ortopedycznej Wojewódzkiego Szpitala Chirurgii Urazowej św. Anny w Warszawie (tak brzmi pełna nazwa szpitala przy ul. Barskiej). Poza tym właściciel nadmienił w piśmie, że w tym szpitalu powstanie Zakład Opiekuńczo-Leczniczy. Nie podał, czy przeniesienie dwóch oddziałów chirurgicznych poza placówkę jest czasowe, do zakończenia remontu, czy docelowe.

Personel medyczny szpitala podejrzewa jednak, że zmiany mają charakter ostateczny, choć, jak przyznaje, nie udało się mu otrzymać na ten temat jednoznacznej odpowiedzi.

PAP zapytał Jolantę Wiśniewską, członkinię zarządu Mazowieckiego Centrum Rehabilitacji STOCER, właściciela szpitala (jedynym wspólnikiem Spółki STOCER sp. z o.o. jest Województwo Mazowieckie), czy po remoncie oddziały chirurgii ogólnej i urazowo-ortopedycznej wrócą do starej lokalizacji. "Żaden temat nie jest zamknięty" - odpowiedziała. Zapytana, czy możliwe jest, że ZOL zajmie miejsce chirurgii, odparła, że "szpital też musi zarabiać jakieś pieniądze z NFZ-u".

Jolanta Wiśniewska przekonywała, że w placówce, która liczy sobie 72 lata, niezbędny jest generalny remont. "Ten budynek się wali, on musi przejść kapitalny remont" – powiedziała PAP.

Wyjaśniła, że wybudowany w 1952 roku szpital, oprócz "kosmetycznych" poprawek - "tu trochę farby, tam nowe futryny" - od nowości nie przeszedł porządnej restauracji, tymczasem "instalacje są po prostu w stanie tragicznym - zarówno sanitarne, jak i elektryczne" – zaznaczyła Wiśniewska.

"W tej chwili nie spełnia on podstawowych wymogów sanitarnych i sanepid nam ciągle siedzi na głowie" – poinformowała. Wyliczyła, że trzeba także odnowić piony kanalizacyjne, czego nie da się zrobić przy normalnej pracy szpitala. "Winda ma prawie 30 lat, ciągle się psuje, w tym roku tylko w naprawy wsadziliśmy kilkadziesiąt tys. zł" – podała członkini zarządu. Zauważyła, że sama wymiana windy, jedynej w placówce, oznacza "trzy miesiące wyłączenia szpitala z pracy".

Wiśniewska zaznaczyła także, że na ścianach szpitala jest grzyb, a w salach nie ma łazienek, mieszczą się one na korytarzu – jedna damska i jedna męska - pacjenci informują się o tym, czy są wolne, czy zajęte, wywieszając kartki.

"Poza tym bloki operacyjne też nie spełniają żadnych aktualnych wymogów, sanepid dopuszcza je warunkowo, bo to stary budynek, ale nie wiadomo, jak długo to dopuszczenie będzie działać" – podkreśliła, dodając, że szpital na Barskiej jest jednym z nielicznych, który nie ma doprowadzonych gazów medycznych w pokojach, tylko używa butli.

Dr Łukasz Buczyński zwrócił uwagę, że blok operacyjny był remontowany, gdyż faktycznie, sanepid miał zastrzeżenia i go zamknął na jakiś czas, więc trzeba go było dwa lata temu wyremontować. "Jest dziś na poziomie, którego nie musimy się wstydzić, a pacjenci mogą być spokojni o swoje zdrowie" – zapewnił lekarz. Wyraził obawę, że pieniądze włożone w remont bloku, ale także innych pomieszczeń szpitalnych zostaną teraz zmarnowane.

Jak przyznał w rozmowie z PAP, perspektywa likwidacji dwóch oddziałów chirurgicznych, z których każdy cieszy się bardzo dobrą opinią, bardzo go martwi – nie tylko z powodu zamieszania, jakie spowoduje w życiu zawodowym lekarzy, pielęgniarek i reszty personelu medycznego, ale głównie ze względu na dobro pacjentów.

Ortopeda wskazał, że rocznie jego oddział odnotowuje ok. 2,5 tys. hospitalizacji operacyjnych, z kolei urazowa izba przyjęć ma 11-12 tys. tzw. ostrych wizyt, gdzie urazy są zaopatrywane doraźnie. "Ta grupa pacjentów będzie musiała szukać pomocy gdzie indziej" - zauważył, dodając, że w przypadku jego szpitala - na Barskiej - ważną rolę pełni lokalizacja, w samym sercu miasta, a od 1 stycznia pacjenci będą musieli jeździć na dyżur do Konstancina lub na Bródno.

"Ponadto mamy pacjentów zaplanowanych do zabiegów, np. plastyki stawów biodrowych czy kolanowych, to kolejne 300-350 zabiegów rocznie - oni będą musieli trafić do innych szpitali i ponownie ustawić się w kolejce" - podkreślił.

Zdaniem dr Buczyńskiego, który w tej placówce pracuje od 20 lat, rozbity zostanie zgrany zespół operacyjny, ceniony przez pacjentów nie tylko w stolicy. "Wiele razy słyszałem, że jeśli ktoś doznaje urazu, to pierwszym miejscem, o którym myśli, jest nasz szpital" – zaznaczył.

Pytany o kondycję finansową jego oddziału i całego szpitala odpowiedział, że nie są mu znane całościowe wyniki placówki, ale od dawna słyszeli, że urząd marszałkowski ma dość dopłacania do Barskiej i coś z tym trzeba będzie zrobić.

"Wydaje się, że szpital publiczny w ogóle nie jest jednostką, która ma przynosić zyski, po prostu ma służyć pacjentom. Takie są czasy, że koszty leczenia rosną. Wynagrodzenia pracowników też na pewno rosną. Natomiast finansowanie przez NFZ nie ulega korygowaniu, więc szpitale naturalnie ulegają zadłużeniu" – skwitował dr Buczyński.

Jego zdaniem, większość szpitali w Warszawie jest mniej lub bardziej zadłużona, niektóre na setki milionów i jakoś nikt nie myśli, żeby je zamykać. Ordynator zwrócił uwagę na jeszcze jeden aspekt finansowy: "oddział zapewne się rozpadnie, ludzie się rozejdą, ale jest kontrakt NFZ, który zostanie przejęty przez inne oddziały. To jest lukratywna sprawa, szczególnie dla oddziału, który przejmie kontrakt protezowy i urazowy wart miesięcznie ok. 1,5 mln zł" – wskazał.

Jolanta Wiśniewska powiedziała PAP, że rozumie obawy pracowników szpitala, gdyż "nikt nie lubi zmian". Poinformowała, że na razie ogłaszają przetarg i czekają na ocenę celowości inwestycji od wojewody. "Zamierzamy z nowym rokiem od razu ruszyć do generalnego remontu" – podała.

Pracownicy szpitala, z którymi także rozmawiała PAP komentują, że jeśli dział chirurgii urazowej na dobre zniknie z ich placówki, trzeba będzie zmienić jej nazwę, gdyż obecna - Wojewódzki Szpital Chirurgii Urazowej św. Anny - nie będzie już pasowała. Planują ogłosić konkurs na nową w mediach społecznościowych.


red./PAP


bm