HITY I KITY. Mądre ciele cztery matki ssie, czyli o polskiej racji stanu

2024-09-27 12:00:00(ost. akt: 2024-09-27 13:33:35)

Autor zdjęcia: Kamala Harris. Fot. PAP/ EPA/CRAIG LASSIG

Niestety mamy w Polsce po 1989 roku, czyli po ponownym odzyskaniu niepodległości, porównywalnej z tą z 11 listopada 1918 roku, nieustanne wahadło w sprawach konstytutywnych dla naszego kraju. Pierwsze wychylenie wahadła to opcja, powiedzmy, „solidarnościowa” (prawicowa), która widziałaby siłę Polski w sojuszu z USA, tak wojskowym, jak i politycznym oraz gospodarczym. Druga opcja, nazwijmy ją „Platformy”, do której dołączyły środowiska postkomunistyczne, optuje za ściślejszym sojuszem z elitami europejskimi, a tym samym większą uległością wobec Brukseli (Jarosław stwierdził złośliwie, że chce być kondominium dla Niemiec), i w takim sojuszu widzi naszą siłę i trwanie.

Pytanie brzmi: czy jest w Polsce środowisko polityczne wystarczająco mocne, aby się przebić w tym dyskursie elit i zaproponować poszukiwanie i tworzenie siły Polski głównie w Polakach, czyli nas wszystkich, a sojusze traktować jako uzupełnienie konieczne w wypadku każdego państwa na świecie? Na razie takiego środowiska ani inicjatywy politycznej nie widać.

Chociaż elektorat dla takiej opcji już widać. To między innymi ci wszyscy, którzy nie zagłosowali w ostatnich wyborach ani za PiS-em, ani za PO. A jest ich już co najmniej 20% (m.in. wyniki Trzeciej Drogi plus Konfederacji). W następnych wyborach może ich będzie ponad 30%?. To wskazuje na to, że żadna z tych dwóch opcji (PO lub PIS) nie odpowiada na potrzeby rosnącej części polskiego społeczeństwa, która raczej nie myśli zerojedynkowo, że albo USA, albo UE.

Układanka polityczna dążąca do polaryzacji i opowiedzenia się za którąś z tych opcji daje efekt silnego podziału w społeczeństwie; zbyt silnego, żeby Polacy mogli ze sobą spójnie i efektywnie współpracować. A współpracować Polacy muszą – to konieczność, bo tak było u zarania tworzenia się wspólnot, w tym narodowych, i tak jest teraz. To poziom współpracy i solidarności społecznej decydował i decyduje o tym, czy dana narodowość czy plemię potrafiło się obronić przed innymi plemionami lub czy dało sobie radę w trudnych chwilach.

Fot. PAP

Ostatnie, bolesne wydarzenia powodzi na południu naszej ojczyzny, u naszych braci i sióstr z południa kraju pokazują, że współpraca – pomoc wzajemna to wielka wartość i konieczność. Zaraz na drugi dzień, jak zalało mieszkańców Karkonoszy i Dolnego Śląska, a potem Opola, różne organizacje, świeckie, kościelne – nieważne jakie – ogłosiły zbiórki pieniędzy i potrzebnych rzeczy dla powodzian. To piękne działanie i pokaz tej właśnie jedności i solidarności, bez której naród nie może być narodem. Jeśli ktoś szukałby sprawdzonych adresów organizacji, proszę zajrzeć do naszych portali czy do naszych gazet – publikujemy je. Tak więc skoro społeczeństwo, aby razem funkcjonować, a w razie potrzeby sobie pomagać, wymaga jedności, wspólnoty dobra dla siebie, to dlaczego politycy ciągną „sukno Najjaśniejszej Rzeczpospolitej” każdy w swoją stronę ? Dlaczego szczują swoich zwolenników na współbraci, będących po drugiej stronie? Po co komu te dwie strony? Czy to nasz – Polaków interes? Czy to nasza racja stanu? Na pewno nie.

Czy zatem jest szansa na inne opcje, inne spojrzenie na sprawy polskie? Bo jeśli nie, to musimy się pozagryzać, jak te szczury zostawione w klatce bez jedzenia, które po kolei zagryzły się, próbując sprawdzić, który jest najsilniejszy. Ale taka opcja teoretycznie jest i nazywa się „Polska prawdziwie suwerenna i najpierw silna siłą swoich obywateli, bogata bogactwem swoich obywateli, a potem siłą prawdziwych aliansów, opartych na realnej współpracy, a nie na słowach i deklaracjach”. Czy to nie był cel wielu mężów stanu, królów w historii naszego narodu? Przypomina się chociażby Marszałek Józef Piłsudski. Tak więc siłą Polski i racją stanu naszego kraju jest to: najwyższy poziom rozwoju gospodarczego, cywilizacyjnego i społecznego i Polska bogata bogactwem obywateli, a nie napchanego naszymi podatkami budżetu kraju.

Wyrazem tego powinna być wolność słowa i religii, autentyczna demokracja, szanowanie prawa, wysoki poziom medycyny dostępnej dla każdego i oświaty, wzrost PKB w gospodarce i w przeliczeniu na każdego obywatela, dodatnia demografia i poczucie szczęścia jego obywateli, nie chcących nigdzie emigrować. Czy osiągamy te elementy? No widzimy, że nie osiągamy, a zwłaszcza te ostatnie. Owszem, poziom tych parametrów jest dużo, dużo wyższy niż na starcie w 1989 roku, ale wszyscy widzą i czują, że zamiast pojednania, współpracy i szczęścia więcej w życiu publicznym jest agresji, walki Polaków z Polakami, oddalania się od siebie i brak dialogu. A szczęście Polaków w swojej ojczyźnie powinno być celem wszelkich rządów i miejmy nadzieję, że już nasi obywatele nie nabiorą się na połajanki „Gazety Wyborczej”, że to nacjonalizm. To nie jest nacjonalizm, bo nie chcemy tego osiągnąć czyimś kosztem, ale obowiązek, który chcemy osiągnąć własną inteligencją, pracą i chęcią wspólnego dobra.

Fot. PAP

Wszystko wydaje się niby oczywiste, więc może ktoś wie, dlaczego w Polsce jest nieosiągalne. Prosimy o listy do redakcji – chętnie opublikujemy najciekawsze.
Co w takim razie powinniśmy robić w sferze międzynarodowej, żeby takie cele osiągać? Współpracować nie z dwiema opcjami na zmianę w zależności od tego, czy Donald lub Jarek będą nas po kątach rozstawiać, ale jak w tytule artykułu – być mądrym i nawet nie z dwóch, ale z czterech stron czerpać. Pierwsza strona to USA, druga to UE, a trzecia i czwarta to Chiny i Indie. To są obecnie dynamicznie rozwijające się nowe potęgi światowe, które zdominują świat w dłuższej perspektywie i żadne wojny Rosji na Ukrainie, chcącej dosiąść się do stolika wielkich mocarstw, czy zaklęcia naszych pseudoznawców geopolityki, mówiące o dwubiegunowym przyszłym świecie, nie zmienią tych trendów. Świat staje się wielobiegunowy. Oznacza to, że polska racja stanu przełożona na relacje międzynarodowe powinna uwzględniać wszystkie te cztery opcje jako konieczne.

Podajmy taki przykład: budujemy elektrownię atomową, tzn. raz mówimy, że budujemy, potem zmiana rządu i się zastanawiamy, czy jest nam ona potrzebna, a więc znowu mówimy, potem tak intensywnie mówimy, że budujemy przez 8 lat tak, że nawet z wybranym partnerem umowy z tej intensywności nie nadążamy podpisać. Czyli pracy tyle i tak intensywna, że taczek nie ma jak załadować. I tak słyszymy z każdej opcji „słowa, słowa, słowa” i opowiadane bajki w dziennikach TVP na dobranoc. Z tych słów dowiadujemy się, że wybraliśmy (nie wiadomo, kto wybrał, chyba sam wybrany) teoretycznie partnera do budowy tej elektrowni atomowej z USA. Francja – kraj stowarzyszony z nami w UE – też ma tę technologię i czuje się pominięty. Wybierając USA, pokazujemy parterowi z UE, czyli Francji, że go lekceważymy. Podobnie jak odmówienie mu wcześniej sprzedaży nam helikopterów. To, przepraszam, dlaczego rząd PiS-u dziwi się publicznie, jak to Unia nie chce przekazywać nam pieniędzy, skoro lekceważymy jej jednego z najważniejszych członków, czyli Francję? Przecież to czysta aberracja umysłowa PiS-u. Można by spytać jego geniuszy strategii: pan kpisz czy o drogę pytasz? Przecież żaden Polak, jak by był na miejscu decyzyjnym w Brukseli, też by nie dał Polsce pieniędzy po czymś takim. Bo niby po co i za co?

Fot. PAP

Żeby zarobił amerykański koncern Westinghouse? Przecież to absurd. A jednak my walimy głową w mur i chcemy, żeby absurdy się spełniały. Tylko głupich na tym świecie w wielkiej polityce nie ma i zostajemy ciągle na lodzie. No ale teraz jest odwrotnie, bo KO ociąga się z kontraktem na elektrownię z USA i państwo polskie zraża sobie tym razem Amerykę. Już w tej sprawie wzywał na dywanik polskiego premiera i prezydenta razem, co jest ewenementem na skalę światową, prezydent Biden. Teraz przyleciał do Polski sekretarz Blinken, m.in. w tej sprawie. Czy nie lepiej było od razu zaproponować budowę jednej elektrowni firmie amerykańskiej, a drugiej firmie np. z Francji (wszak i tak potrzebujemy czterech)? I wilk byłby syty, i owca cała. I ogłosilibyśmy wielką przyjaźń między narodami polsko-francusko-amerykańskim. A niektórzy nasi wspaniali geopolitycy i nasze think thanki opowiadałyby z wypiekami na twarzy, jak to tworzy się nowa oś Waszyngton – Paryż – Warszawa i inne tego typu dyrdymały. Mielibyśmy fajne relacje i z USA, i z Francją (Brukselą), mielibyśmy dwie elektrownie po konkurencyjnych cenach, a tak nie mamy nic.

Rozumiecie, Państwo, co jest grane? Rozumiecie, dlaczego gardzą nami inne narody? Podobnie z kupnem broni. Amerykanie się dąsali trochę, że jakieś czołgi ściągamy z dalekiej Korei, a oni mają lepsze i za kilka lat mogą nam sprzedać. To znaczy wróć: sprzedać to teraz, a dostarczyć za kilka lat. A my wolimy już teraz mieć koreańskie. Nie dziwmy się im, bo już się przyzwyczaili do tego, że podejmujemy irracjonalne decyzje nie wiadomo w czyim interesie. Na ogół bardziej w ich niż naszym. No więc tym razem patrzyli, a gały im na wierzch wychodziły, jak te czołgi w szybkim tempie zjeżdżały ze statków w Gdyni. No i właśnie tak trzeba było postąpić – asertywnie i normalnie. Mamy pieniądze, to kupujemy. A jak kupimy, to chcemy to szybko mieć, a nie za kilka lat. To zbyt poważna sprawa. Bezpieczeństwa nie da się odłożyć w czasie. Tak więc nasza dobra, suwerenna i normalna decyzja powinna być taka, że część uzbrojenia kupujemy w USA, część w krajach UE (bo w końcu do niej należymy i do czegoś to zobowiązuje), no i może część np. w Wielkiej Brytanii i choćby Korei. Dywersyfikując zakupy i wielkie kontrakty na różne inwestycje, rozwijamy się politycznie i nie skazujemy się na jedną opcję technologiczną. Stajemy się krajem dojrzałym, suwerennym i asertywnym, dbającym o samego siebie, a przez to szanowanym. Nie musimy wybierać między opcją amerykańską a unijną, bo obie one są nam potrzebne, bo to nasi sojusznicy i nie dzielmy ich, jak podzieliliśmy się wzajemnie jako naród. Korzystajmy z dwóch – bo pokorne, czyli mądre cielę dwie matki ssie.

No i teraz zszokujemy naszych przywódców jeszcze bardziej. Bo wejdziemy na jeszcze wyższy level. Powiemy o ssaniu nie dwóch, ale czterech matek. Bo mamy jeszcze dwie następne, tj. Indie i Chiny. Nasz prezydent Andrzej Duda jeździł do Chin. Wyśmiewano go za to w niektórych mediach (m.in. tych, w których właściciele są poza Polską). Nie wiadomo, co sobie przywiózł z podróży, może coś fajnego, no bo nie chyba magnesik na lodówkę, no ale się nie pochwalił. Nie jest tak bezpośredni jak premier Donald, który po wizycie w Peru pochwalił się mediom, że przyfasował fajową czapeczkę. I dworować sobie z takich wizyt można, tylko że one są niezbędne, jeśli chcemy iść do przodu. A niedawno premier Indii był w Polsce. Te same media zbyły to krótkimi informacjami. A to jedne z najważniejszych wizyt w naszym kraju. Chiny i Indie to są kraje, gdzie żyje prawie 30% populacji świata! Każde wejście polskiej firmy na takie rynki czy współpraca z tamtejszą firmą, np. w łańcuchu dostaw, to mogą być kontrakty życia czy stulecia. To te dwie następne matki mogące dawać pokarm cielaczkowi. Współpraca z czterema potęgami zamiast tylko z jedną, a za kilka lat po zmianie rządzących w naszym kraju tylko z drugą, czyż to nie nęcąca perspektywa? Do tego dochodzą wspomniana Korea Południowa, ale i Wielka Brytania, Turcja, kraje arabskie czy Bałkany. Z wszystkimi kiedyś lub obecnie coś nas łączyło lub łączy gospodarczo. Jest jeszcze szlak północ – południe ze Skandynawią wchodzącą do NATO i Bałkanami, do których przebijamy się właśnie przez Via Carpatię.

Fot. PAP

Popatrzmy, jak wspaniale Polska jest położona do robienia interesów. Jak niektóre gigantyczne kraje przez nas chciałyby wejść na rynki UE. Ale do tego trzeba w końcu zapomnieć o podziale i walce na wybieranie jednej opcji: amerykańskiej lub unijnej, bo to nie jest w interesie Polski. Obie te opcje powinny być brane pod uwagę równolegle, a do tego jeszcze opcje Chin, Indii i innych krajów. To jest nasza racja stanu – szeroka współpraca międzynarodowa z poszanowaniem obu naszych sojuszników w NATO i UE. Bo mądre cielę cztery matki ssie.

Pozdrowienia na koniec wakacji. Jest jeszcze ciepły październik, będzie więc można jeszcze wakacje nadrobić, jak komuś nie wyszły, a teraz szczególnie pamiętajmy o pomocy powodzianom.
Wasz tropiciel absurdów
MM