Wolontariuszka MPW dla wawa.info: powstańcy mają tę "iskrę" w oczach

2024-07-31 21:38:21(ost. akt: 2024-07-31 21:47:56)

Autor zdjęcia: szrm.pl/

Pomagają powstańcom nie tylko podczas rocznicowych uroczystości, ale i spotykają się z nimi na co dzień, by nie tylko słuchać ich wspomnień, ale i by nieść dalej historie sprzed osiemdziesięciu lat. Pani Marzena - jedna z wolontariuszek działających przy Muzeum Powstania Warszawskiego - opowiedziała portalowi wawa.info, dlaczego włączyła się w pomoc bohaterom walk o stolicę i jak wpłynęło to na jej życie.
wawa.info: Od kiedy działa Pani w wolontariacie przy Muzeum Powstania Warszawskiego?

Pani Marzena: - Od lipca 2014 roku. Dziesięć lat minęło.

I co przez te dziesięć lat się zmieniło?

- Zmieniła się liczba powstańców. Jest ich niestety mniej. I staramy się nimi jak najlepiej opiekować i by tak właśnie czuli się w naszej obecności - czy to na uroczystościach organizowanych tutaj w muzeum czy też tych organizowanych przez miasto. W tym roku jest wspólna akcja miasta i muzeum, więc rekrutacja była dwutorowa. Wolontariusze są obecni podczas uroczystości, ale też towarzyszą powstańcom organizacyjnie - odbierają ich z lotnisk, z hoteli.
Co się zmieniło? Mam więcej znajomych, więcej znajomych wśród powstańców, więcej znajomych twarzy. Mniejszy na pewno stres i więcej działań, które można wesprzeć. Na pewno jest szybszy przepływ informacji, bo teraz są media społecznościowe i wszystko wiemy na bieżąco. A dzięki temu łatwiej jest nam zareagować w różnych sytuacjach.

A dlaczego akurat wolontariat przy Muzeum Powstania Warszawskiego?

- Dawno, dawno temu przyjechałam na wycieczkę do Warszawy z ciocią i wujkiem. I między innymi wtedy byłam - to było chyba dwa lata po otwarciu - w muzeum. I bardzo to co zobaczyłam na wystawie zadziałało na wszystkie zmysły - na wzrok, słuch, dotyk. I wywołało we mnie - wtedy dziewczynce w szkole podstawowej - duże wrażenie. Potem byłam jeszcze kilkukrotnie w muzeum. I jak już byłam w liceum na wycieczce to już sama pytałam o historie, bo pamiętałam przewodnika z pierwszej wizyty - pana Jacka Kałużnego - bo jego się nie da nie pamiętać. Ujęło mnie to, że to muzeum jest tak blisko tych wydarzeń, które były stosunkowo niedawno i nie jest to sztampowe. I ujęła mnie pasja tych ludzi, którzy tutaj działają i pracują. Dowiedziałam się, że wolontariuszami też byli powstańcy. Minęło kilka lat, zaczęłam mieszkać w Warszawie i wtedy z radia czy telewizji dowiedziałam się, że można zgłosić się do pomocy przy takich wydarzeniach jak 70. rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Stwierdziłam, że spróbuję, bo chciałam mieć możliwość poznania powstańców. Anigdy wcześniej nie uczestniczyłam w takim dużym wydarzeniu, więc byłam też ciekawa jak to wygląda "od zaplecza".

Jak wyglądały Pani początki w roli wolontariuszki te dziesięć lat temu?

- Kilka dni temu nawet była moja rocznica i akurat mieliśmy na dziedzińcu spotkanie inaugurujące z panem dyrektorem muzeum i z panem prezydentem. A początki? Zapamiętałam bardzo dużo osób. Nie zapisałam się wówczas na wiele wydarzeń. Jedynie na 1 sierpnia na Powązkach i na uroczystości na Woli. I pamiętam do dziś powstańców, którzy szli ze swoimi wnukami. My mieliśmy jakieś zadania informacyjne, ale mi utkwiło w pamięci, że w powietrzu "czuć było" taką atmosferę, że w tym momencie dzieje się coś ważnego. I zapamiętałam także wnuczków biegających za powstańcami - "proszę pani, ja nie mogę, bo dziadek mi ucieka". (śmiech) A dziadek oczywiście elegancki, wszystko uprane i uprasowane. I w takim momencie czuje się, że robi się coś ważnego, coś istotnego i powiem górnolotnie - jest się też w pewnym sensie świadkiem historii, ale i trochę się ją tworzy. Każde nasze działanie niesie za sobą konsekwencję, a jeśli pożytkujemy energię w ten sposób, przybliżając tę historię i edukując to jest to dobrze wykorzystany czas.

Co najbardziej zapadło w pamięć z tylu lat działalności w wolontariacie?

- Pomagałam w organizacji spotkań z powstańcami i miałam przyjemność prowadzić jedno z nich. Dużo się dzięki temu nauczyłam. To było spotkanie z panem Zbyszkiem Daabem - "Kapiszonem" i to było nie lada wyzwanie. Poznałam też kilka lat temu na Powązkach - niestety już śp. panią Wandę Grodzką, pseudonim "Barbara" - i to była osoba, która wywarła na mnie duże wrażenie. Wyjątkowa kobieta i dużo to spotkanie z nią mi dało jako człowiekowi. Wiele rzeczy zapamiętałam ze spotkań z nią. Szczególnie zapadła mi w pamięć jej rozmowa z panią dziennikarką, bo osoby z tego pokolenia lubią wiedzieć - co? jak? gdzie? po co? dlaczego? I pani Wandzia panią dziennikarkę z jakiejś tam stacji konkretnie "zmusztrowała", bo chciała wiedzieć w jakim celu jest ten wywiad? Po co on jest? Gdzie zostanie to przekazane? Padły też uwagi, co do niektórych pytań, więc musiały być na bieżąco zmieniane. I co mnie ujmuje, że oni wciąż mają tę iskrę w oczach. Dziesięć lat temu pisałam, że są dziarscy, przy okazji jakieś relacji w mediach społecznościowych. Ale mimo wieku, fizycznych trudności, bo nie zawsze jest tak, jak było ileś lat temu, to oni nadal czerpią energię z tych spotkań, z tego, że jesteśmy, że działamy i że dalej tę pamięć niesiemy. Każdy na swój sposób, ale przede wszystkim z szacunkiem dla nich, bo to jest najważniejsze. Szacunek i miłość.

Jak się zapatrują Pani znajomi na tę aktywność w wolontariacie? Bo przecież jest tyle innych rzeczy, które można robić w Warszawie w wolnym czasie.

- To prawda. Można go spędzać inaczej. Moi znajomi z zaciekawieniem zareagowali. Zdarzało się, że byli tutaj w muzeum na jakichś uroczystościach czy też koncertach ze mną. Już wiedzą, że ten przełom lipca oraz sierpnia to jest hasło "obchody" i że możemy się spotkać podczas wydarzeń, ale że nie będę miała zbyt wiele czasu w tym okresie. Oni się dowiadują o wolontariacie i też są tego bardzo ciekawi.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiał: Piotr Wojtowicz