O nich młodzież uczy się z książek

2024-08-01 14:00:00(ost. akt: 2024-08-01 14:16:20)

Autor zdjęcia: Zbigniew Woźniak

W 80. rocznicę wybuchu Powstania Warszawskiego, jak od wielu już lat, o godz. 17 — w godzinę „W”, kiedy rozpoczęła się walka — zawyją syreny. Polacy oddadzą hołd swoim bohaterom, którzy walczyli z okupantem.
W Dąbrównie w powiecie ostródzkim stoi niezwykły pomnik. Ma formę kapliczki. To pierwszy w kraju pomnik Powstania Warszawskiego, bo został odsłonięty 1 sierpnia 1946 roku, a więc już w drugą rocznicę wybuchu powstania. Jego inicjatorem był Mikołaj Wasik ps. Wąsaty, który walczył w Powstaniu Warszawskim, a którego córka Zofia, ps. „Zosia” zginęła 17 sierpnia w powstaniu. Była łączniczką Zgrupowania NSZ „Chrobry II”. Miała zaledwie 23 lata.

Na pomniku znajduje się marmurowa tablica z napisem: „W drugą rocznicę Powstania Sierpniowego 1944 roku w Warszawie ku uczczeniu pamięci poległych. Dąbrówno 1946”.

Powstanie Warszawskie wybuchło 1 sierpnia 1944 roku. Do walki z Niemcami stanęło ok. 50 tys. powstańców. Trwało 63 dni. W walkach w Warszawie zginęło od 16 tys. do 18 tys. żołnierzy AK i od 150 tys. do 180 tys. cywilów. Pozostałych przy życiu mieszkańców Niemcy wypędzili z miasta, a potem niemal doszczętnie zniszczyli stolicę. Ze względu na ogromne straty ludzkie i materialne do dziś trwa dyskusja, choć już może nie aż tak ostra, co do zasadności decyzji o rozpoczęciu powstania. Niezależnie od tego dla Polaków Powstanie Warszawskie jest jednym z najważniejszych wydarzeń w najnowszej historii Polski.

Mikołaj Wasik, jak wielu innych żołnierzy AK, nie uniknął szykan ze strony władz komunistycznych. Ówczesna władza nie stawiała pomników powstańcom, mordując żołnierzy AK, wtrącając ich do więzień, prześladując. Na szczęście przyszedł rok 1989 i żołnierze polskiego podziemia zbrojnego odzyskali należne im miejsce w historii.

Z każdym rokiem jest coraz mniej tych, którzy z bronią w ręku bili się w Powstaniu Warszawskim z okupantem. Odchodzą, ale nie w zapomnieniu. Są w naszych sercach, i pozostały wspomnienia, tak jak o zmarłym pięć lat temu kpt. Waldemarze Miarczyńskim z Olsztyna. Pamiętam jak dziś moje pierwsze spotkanie z nim w jego mieszkaniu przy Kołobrzeskiej. Bo nie sposób zapomnieć człowieka, który za swe męstwo został odznaczony Orderem Virtuti Militari. (Krzyżem Srebrnym Orderu Virtuti Militari)

Waldek, bo taki miał pseudonim, bił się mężnie. Zniszczył czołg, unieszkodliwił „goliata” wyładowanego trotylem.

We wrześniu 1939 roku Miarczyński miał pójść do Gimnazjum im. Władysława IV, do którego egzamin zdał celująco. Wybuch wojny wszystko zmienił. Syn żołnierza, wachmistrza żandarmerii, został żołnierzem podziemnej Armii Krajowej.

Walczył w powstaniu od samego początku w pułku „Baszta” (batalion „Karpaty”, kompania K-3). Najpierw bili się w okolicach Służewca. Tu ponieśli ciężkie straty. Wycofali się w rejon Lasów Chojnowskich. Przyszedł rozkaz powrotu do stolicy. — Z 400 na Mokotów przebiło się nas może 40 — wspominał kapitan.

Jak mówił, żołnierz musi mieć szczęście.
— Walczysz, strzelasz i widzisz, szczególnie w nocy, te pociski, bo co któryś jest świetlny. Masz wrażenie, że lecą w twoją stronę i nagle przed tobą skręcają w bok, tak jakby ta kula nie była dla ciebie — wspominał. — Wszyscy się baliśmy, cudów nie ma, tyle że każdy inaczej reagował.

Starszy strzelec Miarczyński również miał szczęście. Aresztowany, przeżył kilka miesięcy na Pawiaku. Z ran odniesionych w powstaniu też się wylizał. Wywinął się również od plutonu egzekucyjnego. Po powstaniu, jak inni powstańcy, był w kilku obozach, m.in. w Sandbostel niedaleko Bremy. W 1939 roku w tym obozie siedział jego ojciec, który był wachmistrzem żandarmerii, jego nazwisko znalazł wśród wielu wyrytych na ścianie w łaźni. Miarczyński zawsze uciekał z obozów. Wreszcie trafił do obozu pracy Sterntal. Tu karą za zbiorową ucieczkę był już wyrok śmierci. Wieźli ich pociągiem na miejsce kaźni, ale dobry los sprawił, że nadleciały alianckie bombowce i zbombardowały pociąg, który ciągnął też wagony z amunicją. Ich wagon cudem ocalał. Miarczyński dotarł do Jugosławii. To był marzec 1945 roku.

— Tak naprawdę chciałem do Włoch — wyznał. — Bo tam była armia polska.
W Jugosławii był w partyzantce Tito. Aż do końca wojny. W czerwcu 1945 roku wrócił do Polski.

Dlaczego nie został na Zachodzie, jak wielu innych polskich żołnierzy? — Bo zawsze uważałem, że tu jest moje miejsce, a nie gdzieś w świecie — odparł.
O taką Polskę walczył? — Walczyłem o Polskę, żeby w ogóle była — dodał. — Kraj był w niewoli, i to z dwóch stron.

Często myślał o powstaniu, o kolegach... O Zbyszku, ciotecznym bracie, z którym się razem wychował. Miał przed oczami Niemca, który przykłada rannemu bratu pistolet do głowy i strzela. I zawsze, gdy słyszał różne wywody na temat Powstania Warszawskiego i rozważania co do sensu tamtej walki, ciśnienie mu skakało.

— Łatwo dziś wydawać sądy, ale trzeba było wtedy być w Warszawie. Widzieć, co się działo, tę atmosferę, te nastroje, Niemców w odwrocie — mówił nam. — My też chcieliśmy bić wroga. A mało kto wie, że wtedy Niemcy wezwali 100 tys. mężczyzn od 14. roku życia do kopania okopów. Pewnie jak wykopalibyśmy im te rowy, daliby nam po kulce w głowę i tyle.

Pewnego razu synowa przyniosła Miarczyńskiemu szkolną pracę jego wnuka. W szkole uczniowie dostali za zadanie wykonać pracę pod hasłem „Mój bohater”. Praca wnuka była oszczędna w formie, ale jakże wymowna. Była tam dwa zdjęcia kapitana: z lat młodości i współczesne. Zapytał wnuka, dlaczego wybrał jego?

— Moi koledzy mają za bohaterów Spidermana czy innych z komiksów, ale dla mnie co to za bohaterowie, skoro ja mam ciebie? — odpowiedział wnuk.
Jednak władza ludowa nie lubiła żołnierzy AK. Cień AK towarzyszył Miarczyńskiemu przez lata. W pracy w biurze projektów zawsze był starszym projektantem, awansować nie mógł, bo był w AK. I tak było ze wszystkim. Ciągle pod górkę.

Zmarły także w 2019 roku ks. Mieczysław Józefczyk, który mieszkał w Elblągu, był również jednym z tych, o których młodzież uczy się z książek. Kiedy wybuchło powstanie, miał 16 lat.

— Mieszkaliśmy wtedy koło Sochaczewa, z naszym batalionem Ziemi Sochaczewskiej trafiłem do Puszczy Kampinoskiej — wspominał duchowny w swoim ostatnim wywiadzie dla „Gazety Olsztyńskiej” — Nosiłem broń, amunicję do Warszawy, którą dostawaliśmy z alianckich rzutów. Trzeba było się przebić przez niemieckie kordony. Wielu kolegów zginęło w tych walkach.

Miał pseudonim Miecz, a później koledzy nazwali go też „Kapitancio”. A na powstanie, jak mówił nam ks. kpt. Józefczyk, trzeba patrzeć z perspektywy tamtych czasów.

— Widziałem, co robili Rosjanie, jak w 1939 roku weszli do Polski – potem dowiedzieliśmy się o Katyniu. Wiedzieliśmy, że Polska nie będzie niepodległa, jak wejdą Rosjanie, że będziemy w niewoli. I tak się stało. To była walka na śmierć i życie. Kiedyś przeczytałem takie zdanie, że powstanie było militarnie przeciw Niemcom, a politycznie przeciw Sowietom. I zgadzam się z tą opinią — podkreślił.

Andrzej Mielnicki

Kapitan Waldemar Miarczyński za swoje męstwo w Powstaniu Warszawskim został odznaczony Orderem Virtuti Militari