"Gawęda wodza". Peregrynacja w (po)wojenną przyszłość [FELIETON]

2024-06-18 22:55:18(ost. akt: 2024-06-19 08:20:39)

Autor zdjęcia: Wawa.info

Nie widzę powodu by ukrywać, że Zachód – w tym Stany Zjednoczone – wymusi pokój na Ukrainie kosztem jej strat terytorialnych. Tysiące kilometrów kwadratowych przejdą pod oficjalną jurysdykcję Rosji, więc na tym obszarze utworzy ona nową, zależną od Moskwy administrację - pisze w cotygodniowym felietonie Tȟašúŋke Witkó.
Niemalże sześć wieków temu, błękitnokrwisty „pies wojny” – Gian Giacomo Trivulzio – w sposób najbardziej precyzyjny z możliwych opowiedział królowi Francji, Ludwikowi XII, czego ten potrzebuje, by skutecznie prowadzić konflikt zbrojny. Najemnik ów rzekł pomazańcowi bożemu tak: „Trzy rzeczy trzeba przygotować, Panie, do prowadzenia wojny – pieniądze, pieniądze i jeszcze raz pieniądze”. Dziś, tamte słowa wydają nam się tak oczywiste, że wręcz banalne, jednak indywiduum klecące niniejszy felieton uznało ich przywołanie za niezbędne, aby ułatwić swym wspaniałym Czytelnikom wspólną peregrynację w (po)wojenną przyszłość.

(Po)wojenna przyszłość, która kiedyś zawita na tereny walczącej wciąż Ukrainy, będzie dla wszystkich stron konfliktu – zarówno tych biorących w nim udział bezpośrednio, jak i pośrednio – równie wymagająca, co czas obecnie trwającego starcia orężnego. Nieprzypadkowo ująłem w nawias część przymiotnika opisującego okres dopiero nachodzący, albowiem targa mną złe przeczucie, że nawet jeśli stosowne dokumenty rozejmowe lub pokojowe zostaną przez oficjeli z Moskwy i Kijowa podpisane, to kremlowscy władycy będą ich przestrzegać w taki sposób, w jaki oni je rozumieją. Co to oznacza w rzeczywistości, zapytają Państwo? Osobiście oceniam, że na obszarze całej Ukrainy, a szczególnie w rejonach graniczących z Białorusią i Rosją, jak grzyby po deszczu zaczną powstawać organizacje separatystyczne, postulujące przyłączenie kolejnych ziem do macierzy, czyli prawnej dziedziczki Związku Radzieckiego. Czym to uzasadnią? Tym, że naddnieprzańska administracja nie jest w stanie zapewnić spokoju i harmonijnego współistnienia narodów na podległych jej obszarach, toteż, by zmienić takowy stan rzeczy, niezbędna okaże się „bratnia pomoc”.

„Bratnią pomoc” uciemiężonym zapewnią tanki z gieorgijewką przytwierdzoną do burt, a siedzących na ich pancerzach sołdatów powitają kwiatami, ocierające z lic łzy wzruszenia i radości, miejscowe babuszki. Tak będzie aż do momentu, w którym przestaną pracować kamery, bo później nastąpi to, co zwykle, czyli aresztowania, rabunki, bicie, gwałty i mordy. Światowa opinia publiczna – twór równie głupi, co obfity ilościowo – będzie dokarmiana sielskimi obrazkami, na których skośnooki wojak odziany w zielonkawy uniform i białoniebieską tielniaszkę spaceruje ulicami Charkowa, wiodąc za ręką swą blondwłosą lubą, w domyśle – oswobodzoną lokalną piękność. Gdzieś pod Hanowerem, jakiś żłopiący piwsko Helmut pokiwa z uznaniem głową, a w Lyonie, Jean-Pierre – romantyczny koneser urody słowiańskich białogłów – pomyśli, że on też chciałby kiedyś przeżyć swą przygodę życia, ale nie może porzucić nudnej roboty w urzędzie, ponieważ bank bezwzględnie domaga się terminowej spłaty rat kredytu zaciągniętego na najnowszy elektryczny samochód. Sytuacja wydaję się beznadziejna i bez wyjścia.

Wyjście jest. Brutalne i bolesne, ale jest. Wystarczy odwrócić grot wektora siły i poczęstować oponenta jego własnymi „smakołykami”. Nie widzę powodu, by ukrywać, że Zachód – w tym Stany Zjednoczone – wymusi pokój na Ukrainie kosztem jej strat terytorialnych. Tysiące kilometrów kwadratowych przejdą pod oficjalną jurysdykcję Rosji, więc na tym obszarze utworzy ona nową, zależną od Moskwy administrację. Wówczas, Polską racją stanu będzie narodzenie się na owych terenach silnego ruchu oporu, dysponującego swoim prężnym zbrojnym ramieniem. Naturalnym wydaje się, że to my, Polacy – odwieczny wróg Kremla i jego wielokrotna ofiara – winniśmy zapewnić Ukraińcom zaplecze szkoleniowo-materiałowo-techniczne, aby ci mogli latami nękać milicyjno-wojskowe struktury rosyjskie. Dla kremlowskich siłowników służba na okupowanych terenach musi kojarzyć się z bólem, znojem, udręką i strachem, a rosyjskie matki winny wciąż opłakiwać swoich synów. Okrutne? Tak. Nieludzkie? Owszem. Czy autor powyższej propozycji jest bezdusznym potworem? Nie – on jedynie jest cynicznym realistą.

Cyniczny realista wie, że ani Władimir Władimirowicz Putin, ani żaden jego następca – ktokolwiek by nim nie został – nigdy nie zadowolą się największymi nawet ustępstwami polityczno-terytorialnymi, jakie zaakceptuje Kijów. Rosjanie podpiszą traktaty pokojowe w poniedziałek rano, a już w południe zaczną formować kolejne gwardyjskie armie pancerne, by za rok, dwa lub osiem ruszyć dalej na wraży „Zapad”. Mocarstwu posiadającemu broń jądrową, nawet lekko podrdzewiałą w zawilgoconych silosach, należy przeciwstawić się umiejętnie, toteż warto doprowadzić do sytuacji, by jak najwięcej młodych mężczyzn musiało pilnować setek kilometrów torów kolejowych, dziesiątków mostów, przepustów, budynków zajmowanych przez władze okupacyjne czy skrzyżowań szos, po których mogłyby pomknąć Kamazy z paliwem i amunicją dla nacierających dywizji imienia Michaiła Kalinina czy Jurija Andropowa. Młodzi, niedoświadczeni wartownicy pilnujący na mrozie i w spiekocie rozsypujących się baraków, w których pracują wystraszeni urzędnicy, nie będą myśleli o niczym innym, jak tylko o końcu służby w tych przeklętych warunkach i powrocie do domu. Winni oni panicznie bać się, tęsknić, marzyć o domowych pieleszach i przeklinać swój sobaczy los. Za każdym drzewem lub załomem muru muszą widzieć oczyma wyobraźni potężnego draba z nożem dybiącego na ich życie. Sądzą Państwo, że to pastwienie się? Otóż nie – to tylko walka psychologiczna, będąca nieodłącznym elementem działań specjalnych.

Działania specjalne prowadzone są przez wyselekcjonowanych żołnierzy, gdyż wymagają one od ich wykonawców posiadania szczególnych predyspozycji psychofizycznych. Już dziś – na długo przed zawarciem jakichkolwiek paktów mających zakończyć konflikt moskiewsko-kijowski – stawiam tezę, że powinniśmy pomyśleć o utworzeniu ośrodka szkolenia dla ukraińskich mężczyzn chcących walczyć z rosyjskim okupantem, by za kilka tygodni, miesięcy lub lat byli oni gotowi dobrać się do skóry najeźdźcy i zabsorbować jak najwięcej jego sił i środków. Mają palić transportery opancerzone tworzące mobilne punkty kontrolne i blokujące kluczowe arterie komunikacyjne, wysadzać wiadukty paraliżując ruch pociągów z zaopatrzeniem oraz nękać personel przywieziony z głębi Rosji tak, by jego życie stało się jedną wielką udręką. To wszystko jest polskim interesem.

Polski interes wymaga, by ośrodek szkoleniowy nie miał nic wspólnego z naszymi oficjalnymi strukturami państwowymi. Mamy wielu znakomitych żołnierzy wojsk specjalnych na emeryturze, którzy mogą stworzyć kadrę dydaktyczno-instruktorską owego prywatnego przedsięwzięcia. Oni opracują programy nauczania, podpowiedzą jak wykonać bazę treningową, wskażą niezbędne wyposażenie oraz przygotują przyszłych dywersantów. Trzeba tylko odwagi, chęci działania i naszej rzutkości, aby podobny projekt powstał. Naturalnie, o czymś podobnym należy powiadomić nieoficjalnie i dyskretnie Pentagon, bowiem działanie na własną rękę może zakończyć się dużymi nieprzyjemnościami dyplomatycznymi, kiedy wreszcie rzecz cała się wyda. Wiem, pozostaje debata związana z finansowaniem całej machiny, ale w tym miejscu dodam, że polskie życie warte jest każdych pieniędzy, toteż nie możemy skąpić środków na jego ochronę. Nad źródłami pochodzenia i ewentualnym maskowaniem kanałów przepływu złotówek lub dolarów nawet nie będę się rozwodził, bowiem moi Czytelnicy już kilka linijek wyżej przypomnieli sobie o przekazywaniu środków na wspomożenie podobnych zrywów niepodległościowych, jak choćby nikaraguańskich rebeliantów Contras; my musimy zrobić podobnie, tylko znacznie lepiej niż Amerykanie. Również dlatego, na samym początku felietonu, zaistniał kondotier Gian Giacomo Trivulzio z jego nieśmiertelną tezą. Sądzę, że powinniśmy zapłacić każde pieniądze, by tylko utrzymać wojenna pożogę jak najdalej od naszych granic i właśnie to starałem się Państwu udowodnić, zapraszając Was na peregrynację w (po)wojenną przyszłość.

Howgh!

Tȟašúŋke Witkó, 19 czerwca 2024 r.


Autor jest emerytowanym oficerem wojsk powietrznodesantowych. Miłośnik kawy w dużym kubku ceramicznym – takiej czarnej, parzonej, słodzonej i ze śmietanką. Samotnik, cynik, szyderca i czytacz politycznych informacji. Dawniej nerwus, a obecnie już nie nerwus.

Komentarze (1) pokaż wszystkie komentarze w serwisie

Komentarze dostępne tylko dla zalogowanych użytkowników. Zaloguj się.

Zacznij od: najciekawszych najstarszych najnowszych

Zaloguj się lub wejdź przez FB

  1. manix #3115014 20 cze 2024 20:41

    Witam. 1. Nasz interes: owszem, ale nie za wszelką cenę. 2.sądzisz Wodzu, że tyfusek z tygryskiem mają na to ochotę? - ja b. wątpię! ÜBERMENSCH'e ZZA ODRY NIE POZWOLĄ! 3. Na skrupuły USA bym nie liczył! Business as usual! SPRZEDADZĄ KAŻDEGO, PRZY POPARCIU BRACI STARSZYCH! 4. Partyzantka ? No chyba, że banderowcy, ale TYCH WOLAŁBYM, ŻEBY POLACY NIE SZKOLILI! Jeden Wołyń nam wystarczy! 5. Za chwilę będziemy tu nieć wojnę z islamem! Hough!

    Ocena komentarza: warty uwagi (1) odpowiedz na ten komentarz