Piskorski dla wawa.info: to był zero-jedynkowy wybór

2024-06-04 21:14:20(ost. akt: 2024-06-04 21:21:04)

Autor zdjęcia: Piotr Wojtowicz

Jako młodzieniec zaangażował się w nierówną walkę z systemem komunistycznym za co teraz uhonorowała go niepodległa Ojczyzna, odznaczając Krzyżem Wolności i Solidarności. Potem był aktywny w życiu politycznym, także jako prezydent Warszawy. Paweł Piskorski - bo o nim mowa - opowiedział portalowi wawa.info o tym, dlaczego postanowił działać w opozycji w czasach PRL-u, ale i ocenił współczesne czasy, w tym kontrowersyjną decyzję Rafała Trzaskowskiego o zdejmowaniu krzyży w ratuszu.
wawa.info: Co Pan czuję mając wpięty w klapę marynarki Krzyż Wolności i Solidarności nadany przez prezydenta Andrzeja Dudę?

Paweł Piskorski: - Dla mnie to symboliczny dzień, bo to jest 4 czerwca. Pamiętam 4 czerwca sprzed trzydziestu pięciu lat, kiedy wszyscy jeszcze nie wierzyliśmy w to, jak wieli przełom nastąpił, jak bardzo ciężko pracowaliśmy, żeby to się stało. Myślę o tych wszystkich, którzy nie doczekali tego momentu, którzy z różnych powodów - tak jak Teoś Mincewicz z NZS-u i wiele innych osób - nie mieli możliwości dożycia dnia dzisiejszego. To wspaniała klamra tamtych czasów, zwłaszcza, że się to dzieje 4 czerwca. Kiedyś mogliśmy tylko o tym marzyć. Poza tym spotykam tu wielu znajomych z tamtych czasów, których nie widziałem wiele lat, że to też jest dla mnie osobiście bardzo ważne.

Co Pana skłoniło przed wielu laty, by jeszcze jako nastolatek zaangażować się w podziemie antykomunistyczne?

- Lata osiemdziesiąte z mojej perspektywy to był czas takich zero-jedynkowych wyborów. Dzisiaj nie ma aż takiej sytuacji. Dziś oczywiście te spory polityczne trwają, są niejasne, krzyżują się. Wtedy to było proste. Czy jesteśmy za tym, żeby ten ustrój nadal trwał? Między innymi zależność Polski od Związku Radzieckiego, ale też wszystko to, co się działo w kraju. Czy też usiłujemy, na miarę naszych możliwości - oczywiście jako bardzo młodzi ludzie te możliwości były ograniczone - buntować się, coś robić, drukować, organizować kółka samokształceniowe, dystrybucję prasy. Potem NZS, strajki, grupy oporu "Solidarni". No to był taki zero-jedynkowy wybór. Oczywiście nie tak dużo nas wybierało wtedy zaangażowanie, takie na fest, na sto procent. Ale zawsze z wielką radością i przyjemnością, tych ludzi przypominam i spotykam, więc to bardzo miłe uczucie.

Czy ta władza komunistyczna nastolatkowi, który zaangażował się w podziemie, dała się we znaki chociaż trochę?

- Na tle moich starszych kolegów, którzy siedzieli latami w więzieniach, to oczywiście te represje były stosunkowo niewielkie. To że kilka razy byłem pobity, czy parę razy siedziałem w jakiś aresztach, czy to że miałem ileś kolegiów, to są żadne represje w stosunku do tych, naprawdę wspaniałych naszych bohaterów, którzy siedzieli latami w więzieniach. Tu z tego punktu widzenia, za moich czasów już nie zabijano, a przynajmniej nas nie zabijano, więc też z pokorą podchodzę do naszych zasług versus zasługi starszego pokolenia. No ale tak czas takie rozwiązania przyniósł.

Gdy 4 czerwca 1989 roku szedł Pan do urny, to jakie emocje towarzyszyły wówczas temu młodemu człowiekowi?

- Po pierwsze to byłem bardzo zmęczony, bo było za nami kilka tygodni niezwykle intensywnej kampanii na rzecz "Solidarności" - mojej, moich kolegów i koleżanek z NZS-u. Szczególnie to wspominam, bo jesteśmy parę dni po śmierci i pogrzebie Ludki Wujec - mojej przyjaciółki, współpracowniczki z tamtych i późniejszych czasów. I z Ludką właśnie wtedy, przed 4 czerwca bardzo blisko współpracowaliśmy. A samego 4 czerwca to nawet nie tyle szedłem do urny, bo ja przy niej pracowałem - byłem jednym z solidarnościowych obserwatorów w komisji wyborczej. W związku z czym do urny miałem blisko i swoją robotę wykonywałem. A zaraz po zakończeniu głosowania, tak jak wielu z mojego pokolenia, wszyscy się widzieliśmy w "Niespodziance" na Placu Konstytucji. I nie mogliśmy do rana uwierzyć, jak wielkie jest nasze zwycięstwo. To było tak wyzwalające uczucie. Jeszcze w powiązaniu z tym, że w Pekinie tej samej nocy doszło do masakry studentów, a my szczególnie byliśmy jako Niezależne Zrzeszenie Studentów uwrażliwieni na to. I robiliśmy następnego dnia od razu demontrację pod ambasadą chińską. To był jakiś taki magiczny dzień, co dzieje się u nas, a co dzieje się w Chinach.

Kilka miesięcy później Joanna Szczepkowska powiedziała w "Dzienniku Telewizyjnym": "Proszę Państwa, 4 czerwca 1989 roku skończył się w Polsce komunizm". Czy wówczas zgodził się Pan z tym zdaniem?

- Tak. Ja z wykształcenia jestem historykiem, więc ja oczywiście godzinami mogę mówić o tym, że to nigdy się nie dzieje w jednej minucie, jednego dnia, bo to jest proces. Ale ten 4 czerwca był tak ważnym symbolem zmiany, czymś tak przełomowym. Również w umysłach komunistów, którzy wiedzieli, że muszą odpuścić, przekształcić się, zrezygnować z tej starej formuły rządzenia. Tak, to były głęboko symbolicznie prawdziwe słowa, choć oczywiście w procesie historycznym to był tylko jeden z elementów.

Po tych trzydziestu pięciu latach to jak Pan ocenia zmiany w Polsce? Czy warto było ryzykować i "nadstawiać karku"?

- W ogóle nie ma o czym rozmawiać, nie ma porównania. Polska jest nie tylko wolna, ale jest rozwinięta, demokratyczna. Oczywiście mamy swoje problemy wewnętrzne bardzo ostrego sporu politycznego. Mamy problemy zewnętrzne, kiedy Putin najeżdża Ukrainę i my też po raz pierwszy od tych trzydziestu pięciu lat nie możemy się czuć bezpieczni, bo to też może nas dotknąć. Ale w stosunku do tego, co się działo w czasach PRL-u, to jest to gigantyczny postęp. Naprawdę się cieszę, że moje dzieci - a mam ich czwórkę, od dwudziestu paru lat do dziewięciu - żyją już w takiej Polsce i mają zupełnie inne dylematy niż my mieliśmy. To jest coś fenomenalnego i bardzo było warto "nadstawiać karku".

I na koniec porozmawiajmy o wręcz bieżącej polityce. Pan ma wpięty w klapę Krzyż Wolności i Solidarności. Pan przed ponad dwudziestu laty był prezydentem Warszawy, a obecnie zasiadający na tym urzędzie Rafał Trzaskowski podejmuje decyzję, że krzyże już nie mogą wisieć w ratuszu. Jak Pan to ocenia?

- Ja jestem kompletnie tym zdziwiony. Ja Rafała Trzaskowskiego lubię i cenię, natomiast uważam, że otacza się chyba jakimiś niewiarygodnie niemądrymi doradcami. Ja nie jestem zaangażowany religijnie, ale zdejmowanie symbolu chrześcijaństwa i wywoływanie wokół niego sporu, wojny, konfliktu, jest rzeczą niemądrą, szkodzącą z punktu widzenia debaty publicznej. Ale i jemu osobiście szkodzącą, jeśli on ma zamiar kandydować na prezydenta. To jest jedna z tych rzeczy, które się dzieją, a które dla mnie są niemądre i kompletnie niezrozumiałe.

Rozmawiał: Piotr Wojtowicz