Co nam pokazały wybory?

2024-04-11 09:36:35(ost. akt: 2024-04-11 22:30:19)

Autor zdjęcia: arch. GO

Powoli opadają emocje wśród partyjnych liderów, a także wśród wyborców. Po niedzielnych wyborach samorządowych właściwie z obozu każdego ugrupowania płyną głosy o tym, że czują się zwycięzcami. Jednak jaka jest prawda? I czy leży pośrodku?
PiS nadal zwycięskie

Ostateczne wyniki głosowania w wyborach samorządowych ogłosiła w poniedziałkowy wieczór Państwowa Komisja Wyborcza. W skali całego kraju zwycięstwo odniosło Prawo i Sprawiedliwość, które zdobyło 34,3% głosów, druga pozycja przypadła Koalicji Obywatelskiej (30,6%), a kolejne miejsca dla Trzeciej Drogi (14,3%), Konfederacji (7,2%), Lewicy (6,3%) i Bezpartyjnych Samorządowców (3%).

Powyższe rezultatem są pewnym powodem do satysfakcji dla największej obecnie partii opozycyjnej. PiS wygrało dziewiąte wybory w Polsce z rzędu, choć nie oznacza to, że jest to podstawa do euforii.

Na pewno po stronie plusów dla ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego należy zapisać właśnie to, że pomimo oddania władzy w państwie, co nastąpiło po wyborach parlamentarnych z 15 października, po raz kolejny to jego kandydaci otrzymali najwięcej głosów. Wielu obserwatorów sceny politycznej jeszcze kilka tygodni temu wskazywało, że o taki rezultat może być ciężko i że to Koalicja Obywatelska - niesiona na fali entuzjazmu po odsunięciu PiS-u od władzy, jako największe ugrupowanie spośród obecnie rządzących, ma duże szanse na zdobycie największej liczby głosów w wyborach samorządowych. Tak się jednak nie stało.

Obietnic trzeba jednak dotrzymywać

Co zadecydowało o tym, że KO nie zwyciężyła w kwietniowej elekcji? Myślę, że kilka czynników. Przede wszystkim ostatnie protesty przeciwko unijnemu "Zielonemu Ładowi", które - co ciekawe pomogły PiS, choć tak naprawdę to jego politycy podrzucili obecnie rządzącym to "kukułcze jajo". Przed kilku laty to rząd Mateusza Morawieckiego zgodził się w Brukseli na nowe - podobno proekologiczne zapisy - przeciwko którym protestują teraz rolnicy w całej UE. Jednak - o ironio - złość elektoratu wiejskiego obróciła się przeciwko obecnie rządzącym, a nie tym którzy im te nowe rozwiązania po części "zafundowali". To PiS - choć nie zdecydowało się w partyjne zaangażowanie w bunt rolników - zdobyło najwięcej głosów w tym elektoracie, a – mimo wszystko - Polskie Stronnictwo Ludowe jako część obecnego rządu zebrało "po głowie" za nie swoje winy.

Innym czynnikiem, który mógł wpłynąć na wynik wyborczy, jest prawie czteromiesięczny okres rządów nowej koalicji. Nie tak dawno minęło sto dni od kiedy w fotelu premiera zasiadł Donald Tusk i mocnym echem w kraju odbiło się to, że największa partia nowej koalicji nie zrealizowała ogromnej większości ze stu obietnic na ten początkowy okres kierowania państwem. Wygląda na to, że Koalicja Obywatelska nie zauważyła zasadniczej zmiany wśród Polaków w ostatnich latach. Rządy PiS nauczyły bowiem obywateli, że można dotrzymywać wyborczych obietnic, nawet jeśli część z nich nie podobała się wszystkim. Obecna sytuacja, gdy największa partia rządząca zlekceważyła swoich wyborców i "nie dowiozła" im obiecanych zmian, na pewno nie pomogła wszystkim ugrupowaniom koalicji, co przełożyło się i na wyniki głosowania, ale najbardziej widoczne jest we frekwencji.

Do urn w wyborach samorządowych poszło 51,94% obywateli, a w poprzedniej podobnej elekcji w 2018 roku frekwencja wyniosła 54,9%. Jednak największy spadek widoczny jest, gdy spojrzy się na liczbę głosujących do parlamentu w dniu 15 października - 74,38%. By odsunąć PiS od władzy i oddać ją w ręce obecnej koalicji do urn poszło prawie trzy czwarte Polaków, a w kolejnej elekcji - po niespełna pół roku - niewiele ponad połowa rodaków zdecydowała się na wizytę w lokalu wyborczym. Można zaryzykować tezę, że większej demobilizacji uległ elektorat ugrupowań będących obecnie przy władzy, co przełożyło się ostatecznie na zwycięstwo PiS w skali całego kraju. Natomiast wyborcy PiS poszli zapewne do urn, by "bronić" partii Jarosława Kaczyńskiego, która - według nich - jest "ofiarą" brutalnych rozliczeń dokonywanych przez obecnie rządzących, często na granicy prawa, czego byliśmy ostatnio świadkami przy działaniach prokuratury w śledztwie dotyczącym wydatkowania środków z Funduszu Sprawiedliwości.

Nie tylko Podkarpacie bastionem PiS

PiS może więc "odetchnąć" - na co zwrócił uwagę Jarosław Kaczyński, gdy podczas wieczoru wyborczego nawiązał do słynnego cytatu Marka Twaina - "Pogłoski o mojej śmierci są mocno przesadzone". Największa partia opozycyjna uzyskała znów najwyższy wynik wyborczy, więc uratowała się przed syndromem "równi pochyłej", na którą dość często wpadają partie tracące władzę. Szczególnie, że udało się to osiągnąć pomimo szoku jaki panował przez kilka miesięcy w tym ugrupowaniu, po - nieoczekiwanej dla jego działaczy - utracie stanowisk rządowych.

Politycy rządzącej koalicji liczyli na zepchnięcie PiS "do narożnika", a tak byłoby, gdyby to ugrupowanie utrzymało władzę tylko w sejmiku na Podkarpaciu. Partia Jarosława Kaczyńskiego obroniła jednak nie tylko swój najmocniejszy "bastion". Największe ugrupowanie opozycji będzie samodzielnie rządzić także w Małopolsce, na Lubelszczyźnie i w Świętokrzyskim. Na Podlasiu PiS zdobyło piętnaście na trzydzieści mandatów i prawdopodobnie uda się mu utrzymać rządy dzięki radnemu wybranemu z listy Konfederacji oraz Bezpartyjnych Samorządowców. "Pyrrusowe zwycięstwo" PiS odniosło w województwie łódzkim, gdzie zdobyło szesnaście mandatów, jednak po pięciu latach straci tam władzę, bo partie obecnej koalicji wyborczej będą miały o jeden głos więcej w sejmiku. Na Mazowszu także zwycięstwo przypadło największej partii opozycyjnej, jednak tu od lat rządzi już koalicja na czele z politykami Platformy Obywatelskiej oraz Polskiego Stronnictwa Ludowego, i to się nie zmieni. W Wielkopolsce padł remis - zarówno PiS, jak i Koalicja Obywatelska zdobyły po piętnaście mandatów, jednak to zwycięstwo ex aequo to marne pocieszenie dla obecnej partii opozycji, bo województwem będzie kierować zapewne koalicja identyczna z tą rządową. W pozostałych regionach zwycięstwo przypadło Koalicji Obywatelskiej i to ona samodzielnie lub z koalicjantami będzie rządzić w sejmikach. To oznacza, że PiS straci także władzę w sejmiku Dolnego Śląska, gdzie po poprzednich wyborach samorządowych stworzyło koalicję z Bezpartyjnymi Samorządowcami.

Po raz kolejny utrzymał się więc dość trwały podział na Polskę wschodnią, która głosuje na bardziej konserwatywne ugrupowania oraz na Polskę zachodnią, gdzie wygrywają partie liberalne i lewicowe. Jednak "zakusy" obecnej koalicji rządzącej na przejęcie władzy w sejmikach w ogromnej części kraju "spaliły na panewce", co na pewno popsuło humory jej politykom.

Odpuszczone wielkie miasta

Tegoroczne wybory pokazały również, że Prawo i Sprawiedliwość "nie istnieje" w dużych ośrodkach miejskich. Na to zwrócił uwagę premier Donald Tusk triumfalnie ogłaszając na platformie X: "W stu (tak, stu!) największych miastach Polski PiS przegrał pierwszą turę. W każdym z nich. Tylko w szesnastu weszli do drugiej tury...". Z tym faktem nie ma co dyskutować, za to można odnieść wrażenie, że największa partia opozycyjna wręcz oddała bez walki największe miasta.

Najbardziej wyrazistym tego symbolem może być Warszawa, w której PiS wystawiło byłego wojewodę mazowieckiego (a wcześniej łódzkiego) Tobiasza Bocheńskiego, który dopiero od niedawna jest mieszkańcem stolicy - co w kampanii było mu wypominane na każdym kroku. W konfrontacji z obecnym warszawskim prezydentem Rafałem Trzaskowskim - który znów wygrał w pierwszej turze (zdobywając 57,41% głosów) - Bocheński nie miał żadnych szans, ale i tak osiągnął drugi wynik (23,10%), choć wielu przewidywało, że może zostać jeszcze wyprzedzony przez kandydatkę Lewicy - Magdalenę Biejat.

Jeśli chodzi o inne duże miasta, to ciekawe rozstrzygnięcie nastąpiło we Wrocławiu, gdzie obecny prezydent Jacek Sutryk, popierany przez Lewicę, wygrał pierwszą turę (38,9%), ale za niespełna dwa tygodnie czeka go rywalizacja z kandydatką Trzeciej Drogi - Izabelą Bodnar (31,4%). Przed pięciu laty Sutryk wygrał już w pierwszej turze (50,2%), pokonując wówczas dziewięciu kontrkandydatów. Wygląda więc na to, że wrocławianie pokazali mu w niedzielę "żółtą kartkę".

Do dość niespodziewanej sytuacji doszło w Rzeszowie, gdzie - według wstępnych wyników - obecnie urzędujący prezydent Konrad Fijołek miał walczyć w drugiej turze z przedstawicielem komitetu Razem dla Rzeszowa - Jackiem Strojnym. Po dokładnym policzeniu głosów Fijołek (37,91%) zmierzy się w niedzielę 21 kwietnia z kandydatem PiS - Waldemarem Szumnym (24,23%).

Przewodnia siła partii

Ten ostatni przykład pokazuje choćby to, że dla wyborców dużych miast wciąż większe znaczenie mają partyjne szyldy poszczególnych kandydatów, niż to że lokalni liderzy z mniejszych komitetów, chcą wziąć odpowiedzialność za "małe ojczyzny".

Tegoroczna elekcja do samorządów potwierdziła potoczną opinię, że: "Wybory wygrywa się w Końskich". Znów okazało się, że to nie wyborcy wielkomiejscy decydują o końcowym triumfie poszczególnych ugrupowań w skali kraju, lecz obywatele mieszkający w mniejszych miejscowości, w tym także tych, które znajdują się na polskiej "ścianie wschodniej". Po raz kolejny okazało się więc, że to PiS jest jednak pierwszym wyborem dla ludzi żyjących poza dużymi miastami, tak często pogardzanych przez "młodych, wykształconych i z wielkich ośrodków".

Piotr Wojtowicz