Von der Leyen z coraz mniejszym poparciem

2024-04-07 11:17:15(ost. akt: 2024-04-07 11:18:09)

Autor zdjęcia: KE

To że Ursula von der Leyen - tak skrajnie nieudolna i pozbawiona jakiejkolwiek charyzmy osoba - może ubiegać się o drugą kadencję na stanowisku przewodniczącej Komisji Europejskiej powinno wywoływać u normalnych ludzi bezbrzeżne zdziwienie, a nawet przerażenie. Refleksję nad tym, w jaką stronę zmierza Europa, skoro wieść mogą ją tak pozbawieni kompetencji eurokraci jak ona. Namysł nad tym, jakim tworem stała się Unia, jak daleka jest od demokratycznych standardów, że karierę w niej robią właśnie tacy jak von der Leyen. Jej zapowiedź, że ubiegać się będzie o drugą kadencję jest dowodem na to, że liczą się tylko układy, intrygi, a nie wiedza, kompetencje, osiągnięcia. Tych von der Leyen nie ma żadnych. Jej przewodniczenie to pasmo klęsk, a nawet katastrof.
Władcy i właściciele Unii coraz bardziej zdają sobie sprawę ze skrajnej nieudolności von der Leyen, więc jeszcze niedawno jej niemal pewna kandydatura na kolejną kadencję przewodniczenia Komisji Europejskiej zaczyna być kontestowana i to w jej własnym obozie politycznym. Nawet Niemcy mogą myśleć, że co prawda potrzebują w Brukseli kogoś kto jak ona będzie wykonywał polecenia Berlina, ale przecież nie musi to być aż taka nieudacznica jak von der Leyen. Niewykluczone, że Zieloni chętnie by ją nawet sprzedali. Gdyby ona nie została przewodniczącą Komisji, to Niemcy z przydziału dostają jednego komisarza. A nim zgodnie z koalicyjną umową w Berlinie byłby właśnie ktoś od Zielonych.

Przypadek von der Leyen to zresztą jeden z wielu przykładów na to jak patologiczny jest ustrój Unii. Partia tej kobiety przegrała wybory w jej własnym kraju, ale to nie przeszkadza jej we władaniu całą Europą. Albo taki Timmermans. Jego partia nigdy nie wygrała w Holandii wyborów - najczęściej uzyskiwała ok. 5 proc. poparcia, ale dzięki brukselskim układom i intrygom, bez mandatu od wyborców mógł zostać najważniejszym unijnym komisarzem, a Europa musi się teraz mierzyć z jego obłąkańczym zielonym ładem.

Von der Leyen to typowy produkt nowej europejskiej arystokracji. Jest urzędnikiem UE już w drugim pokoleniu – jej ojciec Ernst Albrecht w 1958 r. został jednym z pierwszych unijnych oficjeli. Niemka pierwsze 13 lat życia spędziła w brukselskiej dzielnicy Ixelles i tam też uczyła się w Szkole Europejskiej.

Za von der Leyen nie przepada nawet Manfred Weber, szef Europejskiej Partii Ludowej, która stanowi jej bezpośrednie zaplecze polityczne. Na marcowym zlocie EPP w Bukareszcie, mimo braku kontrkandydatów, w tajnym głosowaniu dostała zaledwie 80 poparcia swej partii na ubieganie się o kolejną kadencję. Francuski komisarz Thierry skomentował to pisząc, że Ursula von der Leyen ma de facto mniejszość we własnej partii i sama EPP nie wierzy w jej kandydaturę.

Francuscy Republikanie, którzy wchodzą w skład EPP już zapowiedzieli, że jej nie poprą. Na razie tak naprawdę to może być pewna jedynie Donalda Tuska, który z gorliwością prymuska ogłosił, że ją bezwarunkowo popiera. To pewnie częściowa spłata długu za pomoc w zdobyciu władzy w Polsce, ale wszyscy wiemy, że gotów jest ją zdradzić, jeśli tylko dostanie odpowiednie polecenie.

Przywództwo von der Leyen coraz częściej kwestionują też socjaliści i liberałowie, których głosy musi mieć jeśli chce panować drugą kadencję. Ci pierwsi już zgłosili swego kandydata - 70-letniego Nicolasa Schmita z Luksemburga, komisarza pracy i polityki społecznej. W swym manifeście w lutym Partia Europejskich Socjalistów ogłosiła, że potępia partie konserwatywne i liberalne, które umożliwiły skrajnej prawicy dostęp do władzy.

To obraza naszych wartości i naszej europejskiej historii — zagrzmieli w oburzeniu socjaliści.

Chodzi też o von der Leyen, która dla władzy gotowa jest na taktyczne sojusze z przeciwnikami politycznymi. Szefowa francuskiego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen twierdzi, że być może poprze ją Giorgia Meloni. Włoska premier rozczarowuje swą postawą europejską prawicę. Odkąd rozsiadła się w fotelu premiera przyjęła maniery i sposób postępowania odwiecznych władców Unii.

Najbardziej jednak kolejnej kadencji von der Leyen zagrozić mogą wyniki czerwcowych wyborów do Parlamentu Europejskiego. Związany z główną polityką paneuropejski think tank European Council on Foreign Relations (ECFR) przewiduje zwycięstwo prawicowych, populistycznych partii aż w 9 krajach, w tym także w Polsce. To Francja, Czechy, Austria, Słowacja, Belgia, Holandia, Węgry i Włochy. W kolejnych 9 to może być drugie miejsce, w niektórych przypadkach wystarczające, by zyskać ogromny wpływ na układy w Unii. Chodzi o Niemcy (AfD), Bułgarię, Szwecję, Łotwę, Portugalię, Rumunię, Estonię, Hiszpanię, Finlandię.

Kombinacji układanek może być wiele, a największy wpływ na nie będzie mieć przytłaczające zwycięstwo prawicy we Francji. To kraj, który ma drugą po Niemczech liczbę europosłów -79. Zjednoczenie Narodowe ma ogromną przewagę nad pozostałymi partiami i może stać się największym krajowym ugrupowaniem politycznym w Parlamencie Europejskim.

Spodziewane wielkie zwycięstwo prawicy we Francji może wywołać ogromny chaos w unijnych instytucjach i samą Unię pogrążyć w stanie trwałej niemożności czy imposybilizmu. Powołanie Komisji Europejskiej, wybór jej szefa może okazać się niemal niemożliwe. Rządy mniejszościowe powoli stają się normą w krajach europejskich. Takie są w Hiszpanii, Francji, Holandii, Belgii, Szwecji. Być może będziemy mieli mniejszościową, byle jaką Komisję Europejską zupełnie niezdolną do podejmowania decyzji. Europa by bardzo na tym zyskała.

Dariusz Matuszak

Logo portalu wpolityce.pl