Epidemia wszawicy - wstydliwy temat [NASZ RAPORT]

2024-03-27 18:23:54(ost. akt: 2024-03-28 14:53:56)

Autor zdjęcia: pixabay

Od kiedy w życie weszła ustawa o tym, by nie przeglądać dzieciom głów w szkołach i przedszkolach problem nabrzmiewa. Jak bardzo? Ustawa z 2008 roku zniosła obowiązek monitorowania sytuacji.
Prawie w każdym serialu o rodzicach na platformie Netflix pojawia się temat wszy. Zazwyczaj ujęty jest w komediowy sposób. W serialu kanadyjskim "Pracujące mamy" insektami zaraża się cała firma głównej bohaterki, a jej mąż dzwoni do "wszarki", to taki nowy zawód na miarę XXI wieku.

Wszarka za sowitą opłatą czyści włosy klienta z pasożytów i ich jaj. A że jest to iście mrówcza, czy też benedyktyńska praca, to oczekuje za nią sowitej zapłaty. Jednak z usług wszarek chce korzystać ogromna rzesza zdesperowanych rodziców, a więc popyt na ich pracę jest ogromny.

Nie tylko na netfliksie

To, że jest to problem światowy, nie pociesza rodziców i ich dzieci w Polsce, obecnie mierzącej się z epidemią tej pasożytniczej choroby, która, wydawać by się mogło, kojarzyć się powinna z czasami wojennej pożogi czy też PRL - owskich niedoborów środków higieny. Jednak niestety wiele czynników sprawiło, że przeżywamy jej nawrót.

Jednym z nich jest fakt, że w 2008 roku weszła ustawa „O zapobieganiu oraz zwalczaniu zakażeń i chorób zakaźnych u ludzi” (Dz. U. z dnia 30 grudnia 2008 r.) zgodnie z którą wszawica głowowa przestała podlegać monitorowaniu. Fakt ten całkowicie uniemożliwia ocenę skali jej występowania. "Pojawiające się informacje na ten temat będą miały charakter cząstkowych danych pochodzących np. z publikacji naukowych." - zauważył "Dziennik Gazeta Prawna".

Wszawica przenosi się głównie w dużych skupiskach i dotyczy w dużej mierze dzieci w wieku przedszkolnym i wczesnoszkolnym. W tym wieku dzieci często stykają się głowami np. podczas zabawy. Do 2003 roku istniał obowiązek przeprowadzania kontroli skóry głowy przez pielęgniarki w szkołach i przedszkolach.

Placówkom pozostawiono wolną rękę

Od tego czasu placówkom pozostawiono wolną rękę. Są takie, które w ogóle nie kontrolują problemu oraz takie, które stosują restrykcyjną politykę ciągłych kontroli. I to dobrze, że decydują się na walkę z chorobą.
Jednak nie ma to większego sensu, jeśli na przykład przedszkole przeprowadza ciągłe kontrole, a pobliska szkoła podstawowa już nie. Dzieci chodzące do szkoły przekazują pasożyty młodszemu rodzeństwu. Z kolei uczniowie, którzy są nie świadomi problemu, bo nie mają młodszych braci czy sióstr w innych placówkach, oraz ich rodzice mogą go długo nie zauważać. Bo skąd w XXI wieku wszawica? Gdy mamy ciepłą wodę, szampony i odkurzacze? Otóż niestety ma się dobrze.

-Długo nie wierzyłem, że mamy taki problem - opowiada tata 5-letniego Grzesia - wydawało mi się, że synek ma łupież, zwłaszcza, że przedszkole nie informowało o żadnym zagrożeniu.

Płyny, szampony, spreje: ich sprzedaż przeżywa renesans

O skali epidemii świadczyć może świetna sprzedaż różnego typu specyfików dedykowanych do walki z tą chorobą. Już w 2015 roku wyliczono, że od września 2014 roku do kolejnego września odnotowano sprzedaż ponad miliona preparatów do walki z pasożytami. Należą do nich szampony, płyny, spreje. Rodzice kupują również specjalne gumki do włosów, mające odstraszać szkodniki czy preparaty ziołowe. Swoich zwolenników ma także tradycyjny ocet.

W radiu coraz częściej można usłyszeć reklamy tych specyfików. Są one również obecne w prasie kobiecej. To sprzyja szerzeniu się wiedzy na ten temat, pokazuje jednak również skalę problemu.

Laissez faire albo róbta co chceta

Wydaje się, że fakt, iż walkę z wszawicą pozostawiono w gestii decyzji dyrektorów placówek ma duży wpływ na rozwój epidemii.

"W roku 2012 Samodzielna Pracownia Entomologii Medycznej i Zwalczania Szkodników NIZP-PZH przeprowadziła badania mające na celu określenie stopnia występowania wszawicy w szkołach różnego stopnia na terenie całego kraju oraz analizy środków i metod jej zwalczania. Badania przeprowadzono metodą ankietową w szkołach różnego szczebla." - pisał "Dziennik. Gazeta Prawna".

"Ankiety wypełniły ogółem 892 jednostki, do których uczęszczało w roku 2012 277 412 uczniów - średnia liczba uczniów w placówce wynosiła 311. Problem występowania wszawicy głowowej w szkole deklarowało 44,5% respondentów (dyrektorów szkół). W 55% placówkach w roku 2012 wszawica nie występowała; 0,8% nie posiadało żadnych informacji na temat tego czy ich uczniowie borykają się z problemem wszawicy.

Konieczny nadzór i monitoring

W ponad 53% szkół źródłem informacji o pojawieniu się pedikulozy (łacińska nazwa choroby) była pielęgniarka – higienistka; 29,7% szkół przyznało, że sygnały o wystąpieniu pasożytów u dzieci otrzymuje od rodziców; w 11,9% ankietowanych jednostkach wszy były zauważane i zgłaszane przez nauczycieli. W 5% szkół źródłem wiedzy o problemie były np. inne dzieci (koleżanki i koledzy) lub lekarze rodzinni z przychodni." - dodawała gazeta.

W trakcie trwania badania przeprowadzono również ankietę, w której 38,9% placówek odpowiedziało iż problem wszawicy jest zaniedbywany przez brak instytucji nadzorujących.

49,1% z nich stwierdziło, że widzą potrzebę istnienia i udziału takiej instytucji, która będzie monitorowała problem występowania tych pasożytów, edukowała, proponowała rozwiązania eliminujące wszawicę. Badania wykazały, że należy prowadzić coroczny monitoring pedikulozy w szkołach.

Okresowe przeglądy głów wykonywane przez personel w placówkach szkolnych nadal są najlepszym sposobem profilaktyki przeciwwszawiczej i powinny być dalej przeprowadzane z zachowaniem zasad nietykalności osobistej, wynika z badań.

W praktyce tak się nie dzieje, bo dyrektorzy nie są z tego w żaden sposób rozliczani. Jak powiedziała nam dyrektor jednej z mazowieckich szkół - U nas jest tylko jedna pielęgniarka, która przychodzi kilka razy w tygodniu na dwie, trzy godziny. Nie mogę nakazać jej sprawdzenia skóry głowy, a ona się do tego zbytnio nie kwapi. Nie lubi tego robić, a ja jeszcze raz podkreślę, że w świetle prawa nie mogę jej tego nakazać.

Pielęgniarki "niekoniecznie lubią" przeglądać włosy

Dyrektorzy obawiają się też zapewne nieobecności swoich wychowanków w placówkach, co ma szczególne znaczenie w szkołach, w których nauka jest obowiązkowa od 6 roku życia (zerówka). A także ewentualnej dyskryminacji i wyśmiewania przez rówieśników. Bo, choć badanie głowy powinno odbywać się dyskretnie i anonimowo, to jednak wiedza o nim i jego przebiegu może szybko wyjść na jaw.
Jednak takie podejście nie sprzyja walce z problem. Pozostaje on tematem tabu, a jego skala się rozszerza.

Frustracja rodziców, którzy zazwyczaj pozostają osamotnieni w walce z wszawicą ujawnia się w internecie. Na jednym z profilów na Instagramie, który w żartobliwy sposób komentuje troski i radości współczesnych rodzicieli, "Who'sYourDaddy", w zeszłym roku pojawił się mem na ten temat. Zdjęcie przedstawiało dziewczynkę, której były wyczesywane włosy, a podpis pod nim głosił: "Czy znaleźliście już jajka?"

Niestety nie chodziło o te wielkanocne, a o gnidy, czyli niewielkie białe kulki, które trudno zauważyć oraz odczepić z włosów.

Zwalczanie wszy to dobry biznes, nie tylko dla firm farmaceutycznych. Firma "Mamy z głowy" oferuje usługi odwszawiania w coraz większej liczbie miast Polski, a także zdalną diagnozę. Odwszawianie włosów długich to koszt "jedynie" 350 zł. Niestety, problem nie "zejdzie z głowy" ani rodzica, ani dziecka, bo już następnego dnia w szkole czy przedszkolu może powrócić.

Warto również dodać, że specyfiki z apteki nie są obojętne dla zdrowia, podrażniają skórę głowy i powodują łupież, po którym najmłodsi również często się drapią. By przerwać tę gehennę potrzebne są rozwiązania systemowe.

Na koniec jeszcze kilka dobrych rad od jednego z producentów leków na wszy:

Zasada 1: upinanie włosów
To prosty, ale często bagatelizowany sposób na to, aby rzeczywiście zminimalizować ryzyko transmisji wszy na głowę dziecka. Rodzice dziewczynek lub chłopców z długimi włosami powinni pamiętać, aby codziennie rano przed posłaniem dziecka do żłobka, przedszkola czy szkoły związać mu włosy w kitki, warkocze lub wysoki koczek. Warto również poprosić panie opiekujące się dziećmi, by zwracały uwagę na to, czy pociecha ma cały czas upięte/związane włosy.

Zasada 2: uczulamy dziecko, by nie pożyczało żadnych przyborów higienicznych
Oczywiście trudno byłoby tego wymagać od maluszka, ale dziecko w wieku przedszkolnym powinno już rozumieć, że nie wolno mu ani pożyczać własnych przyborów higienicznych, ani korzystać z cudzych. Wyjaśniamy pociesze, że przez takie zachowanie na jego główce mogą się pojawić brzydkie robaczki – taka wizja powinna zrobić swoje i skutecznie zniechęcić dziecko do dzielenia się gumkami, spinkami, opaskami, grzebieniem, szczotką itd.

Zasada 3: regularnie sprawdzamy głowę dziecka
Warto to robić nawet codziennie, zwłaszcza w okresie jesienno-zimowym, kiedy to ryzyko zarażenia się wszawicą jest największe. Dobrą praktyką będzie wprowadzenie w domu żelaznej zasady, że każdego wieczora jedno z rodziców czesze dziecku włoski i sprawdza, czy u nasady kosmyków nie ma gnid lub wszy. Jeśli dziecko się niecierpliwi, wymyślamy jakąś zabawę, która odciągnie jego uwagę od nielubianej czynności.

A na razie pozostaje nam życzyć spokojnej Wielkanocy, wolnej od wszawicy.

Dominika Kaźmierczyk