Ernest Bryll o poezji, pisaniu i Kubusiu Puchatku

2024-03-25 11:28:44(ost. akt: 2024-03-25 11:29:08)

Autor zdjęcia: PAP/Andrzej Rybczyński

Ernest Bryll wielokrotnie udzielał wywiadów dziennikarzom PAP-u. W dniu pogrzebu poety przypominamy fragmenty wypowiedzi poety, "Osobiście uważam, że środowiska banalizują twórczość artystów. Nie lubię tych kawiarni, restauracji, w których się zbierają. Uważam, że pisanie jest sprawą, która jest w nas" - mówił.
W rozmowie z PAP Ernest Bryll wspominał m.in. swoją znajomość z Janem z Himilsbachem. Chwalił go za talent pisarski. "Jasio jako prawdziwy robotnik budził z jednej strony zachwyt zawodowych pisarzy, zaś z drugiej – jako potencjalny pieszczoch władzy - działał tym wyedukowanym ludziom na nerwy; oni bratali się z marksizmem i marzyli o proletariackiej proweniencji - matka praczka, ojciec stróż, itp.; no ale jej nie mieli. Bardzo daleko byli od tego opiewanego przez siebie ludu. Jasio – mając te wszystkie tak pożądane wówczas atrybuty – nie musiał nikogo udawać, przeciwnie, częstokroć zdarzało mu się występować w roli autorytetu" - mówił o Himilsbachu Bryll.

Poeta też opowiedział anegdotę o tym, jak kiedyś należało pisać o człowieku socjalistycznym i jak w sukurs przyszedł mu Himilsbach, gdy mu zarzucano niewłaściwe potraktowanie tematu. "Napisałem kiedyś wiersz o knajpie na rogu Kijowskiej i Targowej, który po wydrukowaniu spotkał się z ostrą krytyką; zarzucano mi, że opisuję coś bez znaczenia. Jak wyjaśnił jeden z luminarzy literackich podczas spotkania poświęconego tej mojej publikacji, prawda nie polega na opisaniu tego, co widać, chodzi o to, by w opisie rzeczywistości dostrzec człowieka socjalistycznego. Broniłem się głupio, mówiąc, że akurat w tej knajpie go nie było. Z pomocą przyszedł Jasio, który w ten charakterystyczny dla siebie sposób - stękając i przerywając monolog - autorytatywnie stwierdził, że jego koledzy z portu piją tam często i żadnego socjalistycznego człowieka tam nie widzą. Choć przepijają tam wszystkie zarobione pieniądze" - wspominał.

"Był wielkim samorodnym talentem pisarskim, którego pełną realizację twórczą - paradoksalnie - uniemożliwił film; dał mu owszem wielką i do dziś żywą sławę, ale pozbawił też chyba uporu potrzebnego w pisaniu. W rezultacie Jasio stał się postacią znaną, bohaterem wielu anegdot – sam też lubił je o osobie opowiadać - ale przy okazji rozmył - przepił - wiele ze swego talentu; zapowiadał się bowiem na wybitnego nowelistę. Kiedy wpadł w objęcia filmu, zaczęły się rozchodzić nasze drogi. Granie, bywanie na planie, relatywnie łatwe i szybkie pieniądze, które zaczęły przepływać mu przez ręce – wszystko to sprawiło, że Jasio był na ciągłej bani, a ja - z przyczyn genetycznych chyba - nie znajdowałem takiej przyjemności w piciu. Nie upijałem się, tylko raczej odchorowywałem; o wprowadzaniu elementu baśniowego do szarej rzeczywistości nie było więc w mojej sytuacji mowy. Dlatego pewnie nie zostałem alkoholikiem jak wielu moich nieżyjących już przyjaciół" wyjawił Bryll w rozmowie z PAP.

Bryll podkreślał także swój dystans do świata artystów. Jak mówił, zawsze wolał się bawić z weterynarzami, bo oni mu zawsze coś ciekawego mówili, o zwierzętach, o przyrodzie. "Opowieści ich to opowieści o świecie niebywałym i jednocześnie mi nieznanym. To są opowieści fascynujące. Natomiast opowieści moich kolegów literatów o metaforach mnie nie bawią" - wyjaśniał PAP.

Pisarz w rozmowie z PAP zauważył, że literat to nie zawód. Choć - jak mówi - znał i lubił Edwarda Stachurę, to podejście "wszystko jest poezją, każdy jest poetą" nie było mu bliskie. "On szedł zupełnie inną drogą, ja - zupełnie inną. I nie dla mnie jego koncepcja, ciągle piszącego, ciągle żyjącego poezją, przynajmniej tak wynikało: rano, z wieczora, ciągle, nawet - myślę - udającego, że żyje wędrówką i poezją. Nawet kiedy musiał załatwić inne sprawy. On wszystko opisywał. Nie, nie, to nie dla mnie" - mówił.

Zdaniem Brylla prowadzenie dziennika, notatnika nie jest dla poety niezbędne. Wspominał, że Julian Przyboś miał do niego o to pretensje: "+No, co ty, gdzie jest twój notes, gdzie wpisujesz+, a ja mówię: +po co? Panie Julianie, po co?+. On mówi: +no zapisuj to, co się zdarzyło. Jesteś poetą+. Jestem, mnie się to czasami może zdarza. Ale ja tego nawet nie lubię". Przybosiowi miał powiedzieć nawet, że skoro o czymś zapomni, "to widać nie było warte pamięci".

Zdaniem Brylla poezja to jest to, co się przebija przez jego zmęczenie, kiedy wraca z normalnej roboty i nagle musi napisać coś, co mu "nie przyniesie teoretycznie niczego". "Chociaż czasami potem przynosi. Ale ja o tym nie myślę" - podkreślał i dodawał, że podziwia Stachurę i bardzo lubi jego wiersze, ale to ciągłe bycie poetą byłoby dla niego "upierdliwe".

Bryll, który napisał teksty do wielu widowisk muzycznych (śpiewogry "Po górach, po chmurach", oratorium pastoralnego "Wołaniem wołam cię", śpiewogry "Janosik, czyli na szkle malowane", oratorium-opery "Zagrajcie nam wszystkie srebrne dzwony", oratorium wigilijnego "A kto się odda w radość", pastorałki „Kolęda Nocka”), przyznawał, że choć jest autorem piosenek, to "nie umie" ich pisać.

"W zasadzie wszystko, co jest popularne, co śpiewają mojego autorstwa, to były moje wiersze, które brali, czasami, czasami coś przerobili do piosenki. Mówiłem: niech sobie muzycy popracują. I dobrze im to robiło" - wspominał.

Jego zdaniem metafory w typowej piosence "muszą być mniej gęste, rozrzedzone, musi to być czasami trochę felieton, powiedzenie". Bryll dodaje, że nie umiałby tak pisać: "Męczyłoby mnie to, gdybym był tekściarzem". Choć - jak mówił - może traci, ale piosenkarzem też by nie umiał być.

Jak mówił, lubi artystów, ale "w ogóle nie lubi środowisk artystycznych". "Osobiście uważam, że środowiska banalizują twórczość artystów. Nie lubię tych kawiarni, restauracji, w których się zbierają. Strasznie mnie denerwowały stoliki, których nie można było zajmować, bo czekały na ważnych gości. Uważam, że pisanie jest sprawą, która jest w nas" - podkreślał.

Jak przyznawał, miał do siebie wewnętrzny żal, bo nie umie pisać książek dla dzieci. "Do tego, widać, trzeba specjalnego widzenia świata. Ja to rozumiem i dlatego książki dla dzieci chętnie tłumaczę, specjalne książki. I Wilczuś był taką specjalną książką" - podkreślał w rozmowie z PAP po wydaniu jego tłumaczenia dwóch opowieści z serii Iana Whybrowa o Wilczusiu.

W książce pojawiają się neologizmy typu: "Strasznolas", mysztecik", Małowilk itd. - dokonując tłumaczenia Bryll miał nadzieję, że niektóre zwroty, powiedzenia przedostaną się do języka Polaków.

"Nie zamierzam się porównywać, ale całe istnienie Misia Puchatka w Polsce, wszelkie powiedzenia jak +małe Co nieco+, wierszyki, są dziełem Ireny Tuwim. A jak niektórzy mówią, dziełem jej brata i kolegów. (...) Wiele tłumaczeń się nie przyjęło. Ja miałem szczęście, Wilczek trafił na właściwy grunt, wielu czytelników, dziś dorosłych, lubi wspominać te powiedzonka. Czyli na pewno zaistniał poetycko w Polsce" - zauważa Bryll.

Poetę ciekawi, czy w tym pokoleniu, które będzie czytać drugie wydanie Wilczka, stanie się tak samo. Bo są pomysły w tłumaczeniach, które trafiają na wrażliwość tylko jednego pokolenia albo trafiają w ogóle szeroko - jak Kubuś Puchatek. "Zobaczymy" - snuje refleksję Ernest Bryll. "Liczę na to, Brudnopychów jest dużo, Stryjców-Złyjców pełno, a Strasznolas rośnie pięknie wokół nas" - dodał Bryll.

Msza św. żałobna w intencji Ernesta Brylla - poety, pisarza, autora tekstów piosenek, dziennikarza, tłumacza, krytyka filmowego i dyplomaty odbędzie się w poniedziałek o godz. 13.30 w kościele Dominikanów. Bryll zmarł 16 marca w wieku 89 lat.(PAP)

autorzy: Dorota Kieras, Paweł Tomczyk