Francuska prawica z ogromną przewagą przed wyborami do PE. Marine Le Pen i jej Zjednoczenie Narodowe zmieniają Macrona i francuską politykę

2024-02-26 10:19:55(ost. akt: 2024-02-26 10:19:48)
Zdjęcie jest ilustracją do tekstu

Zdjęcie jest ilustracją do tekstu

Autor zdjęcia: PAP

Sondaże wskazują, że po czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego Francję i Unię może czekać polityczne trzęsienie ziemi. Rosnąca w siłę prawica, choć nie sprawuje rządów, już zmienia Francję.
Przytłaczające zwycięstwo partii prawicowych w wyborach do Parlamentu Europejskiego powinno zmieść ze sceny politycznej ugrupowanie Emmanuela Macrona i na trwałe okaleczyć resztki prezydentury jakie mu zostały. Francję czekałoby trwanie do wyborów prezydenckich. Zresztą i teraz tkwi ona w stanie permanentnej prowizorki. Prezydencka Partia Renaissance - Odrodzenie, nie jest w stanie sklecić w parlamencie większości, więc wszystkie kolejne rządy od początku kadencji są mniejszościowe.

Choć zwycięstwo prawicy w czerwcowych wyborach do Parlamentu Europejskiego może być miażdżące, to nie znaczy, że we Francji wybuchnie konserwatywna rewolucja. Równie dobrze może się niewiele zdarzyć i Francja będzie sobie dalej gnić, albo płonąć, a oświecone jaśniepaństwo będzie zabawiać się na orgiach i tańczyć transowego menueta. Elity znad Sekwany, partie głównego grzecznego nurtu dla ciągłej mimikry mnożą się, dzielą, pączkują nieustanie i są w stanie przetrwać każdą burzę. Reneissance jest już trzecim przepoczwarzonym ugrupowaniem prezydenckim.

Sam Macron zaliczył też już 4 rewolty z trwającym blisko dwa lata ruchem Żółtych Kamizelek. Teraz na kolejny bunt plebsu - protesty rolników, z wyniosłą miną i pozą patrzy z góry, z okien pałacu i tylko czasami rzuci coś kłębiącemu się pod murami plebsowi. Najczęściej będzie to jakiś spektakl, udramatyzowana konferencja, demonstracja stanowczości i obietnica. Refleksja więc jednak jest, być może strach czasami przydusza.

Przedstawmy teraz sam obrazek bez opisu i interpretacji. Wedle ostatnich sondaży przeprowadzonych przez Portland Communications prawicowo-populistyczna partia Marine Le Pen Zjednoczenie Narodowe w wyborach do Parlamentu Europejskiego może liczyć na 33% głosów. Do tego 7% może dołożyć narodowa, antyimigrancka partia Erica Zemmoura i jej siostrzenicy i sojuszniczki Marion Marechal - Reconquete. Nazwa Rekonkwista - „odbicie/odzyskanie” wiele mówi o jej programie powstrzymania islamu i odzyskania Francji.

Razem 40 %, podczas gdy sondaże dają partii Macrona ledwie 13 %. Gdyby takimi wynikami zakończyły się wybory oznaczałoby to, że właściwie Pałac Elizejski i Hotel Matignon - siedziba francuskiego, rządu nie mają legitymacji do sprawowania władzy. Sam prezydent musiałby też pożegnać się ze swym największym marzeniem - by przez eurokrację zostać wybranym dziedzicem Merkel - przywódcą Europy.

Macron zdaje sobie z tego wszystkiego sprawę, także z tego jak bardzo sam jest niepopularny, więc robi to co potrafi najlepiej - przedstawienie, spektakl, daje pokaz cyrkowych sztuczek i po raz kolejny się przepoczwarza. Polityczną karierę zaczynał jako minister socjalista, by na potrzeby wyborów prezydenckich - tak jak kazali marketingowcy, przedzierzgnąć się w liberała, człowieka centrum, a teraz staje się prawicowcem.

Macron to taki organizm, że przystosowuje się do każdych warunków. Żyjemy w czasach postpolityki, w której władcy mogą być ludźmi bez właściwości, bez jakichkolwiek trwałych poglądów, kształtów, bez kośćca, a najwyższą formą politycznego bytowania jest sprawowanie władzy. Znamy to z Polski - każda wartość, każdy pogląd jest na sprzedaż, każdą minę i pozę można przybrać.

Teraz nad Sekwaną dobrze się sprzedają narodowe symbole, patriotyzm, tożsamość, więc Macron z rasowego Europejczyka przedzierzga się w tak rasowego Francuza, że ukradł nawet hasło swemu rywalowi w wyborach prezydenckich Zemmourowi - ” Pour que la France reste la France” - „Aby Francja była Francją”.

Na transmitowanym przez telewizję spotkaniu z nowym rządem Gabriela Attala majestatycznym głosem oznajmił ministrom:

— W tym świecie pełnym burz waszą misją jest niedopuszczenie do wielkiego zniszczenia Francji Jeśli ktoś uważa, że nie jest w stanie temu sprostać to niech opuści ten pokój — oznajmił.

Macron to aktor ze szkolnego kółka, więc teatralna dramaturgia spotkania musiała rosnąć.

— Jesteście nie tylko ministrami, ale i żołnierzami drugiego roku mojej kadencji — usłyszeli członkowie rządu.

Na na długiej, bo ponad 2-godzinnej konferencji związanej z powołaniem nowego gabinetu, prezydent zachęcał by w szkołach uczniowie śpiewali hymn - Marsyliankę, zapowiedział wprowadzenie mundurków szkolnych, a także poszerzenie lekcji historii, a w liceach obowiązkowe zajęcia z historii sztuki i teatru. Cel jest oczywisty - uczniowie mają poznawać kulturę Francji.

Gdy się o tym dowie Basia Nowacka - nasza pani od edukacji, to chyba się załamie. Jak to, w nowoczesnej, postępowej, europejskiej Francji dzieci mają się uczyć historii i kultury swego kraju? I może jeszcze mundurki nosić?? Co za wstecznictwo i ciemnota. Nasza lewica jak zwykle zacofana - w tyle za Zachodem. Nie nadąża wdrażać co głupszych lewicowych poglądów. Gdy postępująco postępowy świat któregoś dnia skończy z szaleństwami ideologii LGBTWC, to u nas na pełnej parze będzie się ją wprowadzać. Wróćmy jednak jak mawiają Francuzi do naszych baranów, czyli nad Sekwanę.

W zaprowadzaniu nowych patriotycznych i tożsamościowych porządków główna rola przypadła nowemu premierowi, a byłemu ministrowi edukacji Gabielowi Attali. Polityk zwany jest „micro Macronem” - przypomina fizycznie prezydenta, jest bardzo młody - ma 35 lat i jak on w dziecięcych latach był aktorem szkolnego teatrzyku. Popularność, większą niż ma głowa państwa (to akurat nie jest wielkim osiągnięciem) przyniosła mu m. in walka z noszeniem przez uczennice muzułmańskich sukni abaja. W programowo ateistycznej Francji wszelkie symbole religijne w przestrzeni publicznej są zabronione.

Macron dał mu do pomocy kojarzoną z prawicą i konserwatystami Rachidę Dati, która została ministrem kultury. Nawet nie pytał się premiera o zadanie. Polityk przeszła do „obozu zdrady narodowej” - tak Dati nazywała partię Macrona.

We francuskiej polityce niemal wszystko jest symbolem i teatrem i tak też odczytywane jest pełne aktorskiej ekspresji przepoczwarzanie się Macrona. Z kosmopolity, współczesnego arystokraty, dla którego „kuzyni” z panujących domów Hiszpanii, Włoch, Niemiec są znacznie ważniejsi niż rodzimi wieśniacy, przekształca się w patriotę, szczerego Francuza, który substancję narodową chce ocalić, o dniach chwały przypomnieć. To oczywiście całkowicie fałszywe jest (poza rojeniami o chwale i napoleońskich ambicjach), bo aktor Macron każda rolę zagra, ale to nie oznacza, że Francja nie dokonuje prawdziwego zwrotu w swej polityce społecznej i tożsamościowej.

To oczywiście efekt Marine Le Pen, która zbiera Francuzów pod skrzydłami Zjednoczenia Narodowego. Macron odpowiada na wielkie społeczne oczekiwania i to niezależnie od swych motywacji. Ta przemiana prezydenta i jego elit jest oczywiście dla Francuzów niezwykle ważna i dobra o ile jeszcze chcą być Francuzami, a nie mieszkańcami jednej z unijnych prowincji, czy jakiegoś kalifatu. To sukces francuskiej prawicy.

We francuskim teatrze musi być też i perwersja, którą czasami można kojarzyć z finezją i wyszukaniem, a czasami z czymś co ociera się o patologie. I tak pan premier i pani minister, a także inni politycy dość dobrze symbolizują współczesną Francję, jej i zdrowe i chore splątania i fascynacje. Macron przejął hasło „Aby Francja była Francją” od największego obrońcy Francji - pochodzącego z Północnej Afryki Żyda Erica Zemmoura. Francuską sztukę i kulturę ma ocalić minister Dati, która urodziła się w rodzinie biednych muzułmanów z Maroka i Algierii i chodziła do katolickiej szkoły sióstr karmelitanek. Za prezydentury Sarkozy’ego została pierwszą muzułmanką ministrem. Jej córka Zohra jest z nieformalnego związku - para nawet ze sobą nie mieszka i przez długi czas Francuzi zgadywali kto też może być ojcem. Okazało się, że miliarder, właściciel kasyn i hoteli Dominique Desseigne.

Jeszcze bardziej poplątane są osobiste perypetie premiera Francji Attala i je też można uznać za symbol francuskiej pokręconej polityki. Otóż ministrem spraw zagranicznych Francji został w jego rządzie europoseł Stéphane Séjourné, który był jego mężem, czy tam żoną. Para wzięła niedawno rozwód, ale jakoś w tajemnicy, nikt nie wie kiedy i większość podejrzewa, że na okoliczność powołania Attala na stanowisko premiera. Nie wypada bowiem aby w jednym rządzie mąż był premierem, a żona ministrem, albo całkiem na odwrót. Tak czy owak życzymy im wszystkim ocalenia Francji.

Tekst ukazał się w portalu wPolityce.pl