To był hit. Ten film królował w polskich kinach 20 lat temu

2024-01-30 11:33:19(ost. akt: 2024-01-30 08:34:57)

Autor zdjęcia: Ostatni Samuraj

Typowe hollywoodzkie kino akcji, mające jeszcze bardziej rozpalić blask gwiazdy Toma Cruise’a, dzięki roli Kena Watanabe stało się filmem w pewien sposób przełomowym – mówi PAP filmoznawca Łukasz Adamski. 30 stycznia mija 20 lat od polskiej premiery "Ostatniego samuraja" w reż. Edwarda Zwicka.
"Istotnym męstwem jest żyć, gdy żyć się godzi, a umrzeć, kiedy umrzeć trzeba" – czytamy w "Bushido: dusza Japonii" autorstwa Inazo Nitobe. Specyficzna i dla zachodniego człowieka często niezrozumiała kultura Japonii, niemal równie często stawała się dla niego źródłem inspiracji, zwłaszcza pod wpływem recepcji twórczości Akiry Kurosawy. "Jego wpływ na filmowców z całego świata jest tak głęboki, że prawie nieporównywalny" – mówił Martin Scorsese.

Edward Zwick nigdy nie ukrywał swojej fascynacji kulturą Kraju Kwitnącej Wiśni oraz podziwu dla cesarza japońskiego kina - jak powszechnie określa się Kurosawę. Szczególnie dla jego "Siedmiu samurajów" (1954) z Toshiro Mifune. Na szczęście dla reżysera okazało się, że podobne fascynacje przejawia jeden z najbardziej wpływowych amerykańskich aktorów i producentów – Tom Cruise. To właśnie jego zainteresowanie pozwoliło Zwickowi rozpocząć projekt zatytułowany "Ostatni samuraj", którym dotychczas przez kilka lat próbował bezskutecznie zainteresować różne wytwórnie filmowe.

"Zawsze czułem ogromny szacunek i podziw dla japońskiej kultury i dla Japończyków. Elegancja i piękno samurajów, ich wewnętrzna siła, bezgraniczna lojalność, ich poczucie honoru i chęć oddania życia w słusznej sprawie. Nie mogłem się temu wszystkiemu oprzeć. Te wartości są ważne także dla mnie" – mówił cytowany w 2004 r. na łamach "Filmu" Cruise.

Światowa premiera miała miejsce 22 listopada 2003 r. Nieco ponad dwa miesiące później, 30 stycznia 2004 r. film trafił również do kin w Polsce. Nim jednak "Ostatni samuraj" oficjalnie wszedł do kin, reżyser prezentował swój film na pokazach, z których zwłaszcza jeden wydawał się dla niego szczególny.

"Dla Zwicka pokaz jego nadchodzącego filmu +Ostatni samuraj+ w Harvard Square Theater (…) zakończył krąg, który rozpoczął ponad 30 lat temu. W tym samym teatrze (choć w innym miejscu) w 1971 r. festiwal filmów Akiry Kurosawy - w tym jego mistrzowskich +Siedmiu samurajów+ - wywołał fascynację Zwicka kulturą japońską" – podawała w listopadzie 2003 r. "Harvard Gazette". "Jest piękna ironia w tym, że jestem tu dziś wieczorem" – powiedział wówczas Zwick.

"Cesarz jest zafascynowany Zachodem, samurajowie nie chcą szybkich zmian, to wojna tradycji z nowoczesnością" – mówi filmowy Simon Graham (Timothy Spall) do Algrena (Tom Cruise), kreśląc tło opowieści. "Ostatni samuraj" opowiada historię Nathana Algrena – kapitana armii amerykańskiej, walczącego przed laty pod rozkazami generała Custera. Żołnierza dręczą spowodowane wojenną przeszłością wyrzuty sumienia, które topi w alkoholu. Sen z powiek spędzają mu wspomnienia mordowanych przez armię Indian. To wszystko czyni Algrena obojętnym zarówno wobec własnego narodu, jak i własnego życia. Pewnego dnia, za sprawą pogardzanego przez siebie cynicznego pułkownika Bagleya (Tony Goldwyn), dostaje propozycję szkolenia armii cesarskiej, przygotowującej się do stłumienia buntu samurajów dowodzonych przez Katsumoto (Ken Watanabe) – byłego nauczyciela obecnego cesarza.

Samurajom nie podoba się obrany przez młodego cesarza i jego doradców kierunek modernizacji Japonii, która kosztem dawnych zwyczajów, ma stać się bardziej zachodnia. Film stawia więc również pytanie o cenę postępu, a wojna samurajów z japońską armią jawi się, jako walka tradycji z nowoczesnością. Podczas pierwszego starcia, nieprzygotowane wojsko cesarskie zostaje pokonane, Algren zaś trafia do niewoli. Tam pod wpływem rozmów z Katsumotą, odkrywa kulturę samurajów i zbliżając się do pięknej Taki (Koyuki Kato), przechodzi głęboką przemianę, odnajdując sens życia.

Pomimo, iż Algren jest postacią fikcyjną, to kanwą opowieści są tu prawdziwe wydarzenia epoki Meiji, skupione wokół buntu Satsumy, którego przywódcą był jeden z najbardziej znanych samurajów w historii Japonii – Takamori Saigo i to jego historią inspirowana była postać Katsumoto. Saigo zginął 24 września 1877 r. podczas bitwy pod Shiroyamą, gdzie około 400 dowodzonych przezeń samurajów, stanęło do walki przeciw znacznie liczniejszym - około 30 tys. - wojskom cesarskim. Podobną scenę możemy zobaczyć także w filmie. Zdjęcia do niej trwały ponad miesiąc, reżyser zatrudnił kilkuset statystów, ograniczając efekty komputerowe do minimum. Cruise zaś, jak to ma w zwyczaju, sam wykonywał sekwencje kaskaderskie.

Do roli Algrena aktor przygotowywał się prawie rok, zagłębiając się w historii Japonii oraz lekturze książek o samurajach. Intensywnie przy tym trenował, by móc nosić, ważącą ponad 20 kilogramów zbroję. Rola Cruise’a wydaje się zarówno siłą, jak i słabością filmu Zwicka. "+Fakt, że trzeba tak bardzo skupić się na Tomie Cruise'e, aby dowiedzieć się czegoś o Japonii, jest nieco rozczarowujący+ - powiedział Mark Ravina, autor książki +The Last Samurai: The Life and Battles of Saigo Takamori+ człowieku, którego wielu uważa za prawdziwego ostatniego samuraja Japonii" – czytamy w na łamach "Los Angeles Times" (grudzień 2003).

Krytyka amerykańska, która przyjęła obraz Zwicka w zdecydowanie bardziej mieszanych nastrojach niż japońska, określała często film, jako "Tańczącego z samurajami", nawiązując do filmu Kevina Costnera z 1990 r. nagrodzonego siedmioma Oscarami W podobnym tonie pisała część polskiej krytyki. Konrad Godlewski z "Gazety Wyborczej" sugerował, że film jest nieudaną imitacją "Tańczącego z wilkami".

"Międzykulturowa epopeja Edwarda Zwicka jest w oczywisty sposób inspirowana nie tylko indiańską sagą Kevina Costnera, ale także bohaterami +Braveheart+. Zdecydowanie zbyt zdominowana przez Toma Cruise'a, podczas gdy zespół interesujących postaci drugoplanowych pomógłby znacznie rozwinąć historię" – recenzował z kolei po premierze Todd McCarthy z "Variety".

Podniesiony przez krytyka temat "interesujących postaci drugoplanowych", wydaje się dość zasadny, szczególnie w świetle całkiem dobrze obsadzonych i zagranych ról. W "Ostatnim samuraju", prócz Cruise’a, Watanabe i Goldwyna, podziwiać możemy również takich aktorów, jak wspominani Timothy Spall i Koyuki Kato oraz Hiroyuki Sanada (Uijo) – pierwszy japoński aktor, który w sezonie 1999/2000 wraz zespołem teatralnym Royal Shakespeare Company, wystąpił w "Królu Learze", za co został później uhonorowany Orderem Imperium Brytyjskiego.

Nieco inaczej niż amerykańska, zareagowała krytyka japońska, która dostrzegła m. in. wizualne zalety filmu oraz chwaliła sceny batalistyczne. "+Ostatni samuraj+ pokazuje zrozumienie przez reżysera bushido, samurajskiego kodeksu honorowego, poprzez dokładne zilustrowanie ponurej atmosfery samurajskiej wioski w tamtych czasach. Film świetnie wykorzystuje również hollywoodzki dramatyzm, zwłaszcza w scenach walki" – recenzowano w 2004 r. na łamach japońskiego dziennika "Mainichi Shimbun".

Prasa Kraju Kwitnącej Wiśni jednocześnie zauważyła idealizowanie obrazu samurajów, podkreślając, iż jest to głównie amerykańska optyka. "Film wysyła pewne negatywne przesłanie, że Japończycy stracili wartości i lojalność w wyniku zakończenia ery samurajów, co może być mylące. Nawet samurajowie mieli pewne negatywne cechy. Ogólnie rzecz biorąc, film nie jest opowieścią o samurajach opartą na pełnej prawdzie historycznej; jest to raczej opowieść o +zamerykanizowanej+ lub wyidealizowanej wersji samuraja, opowieść o utopii dla Amerykanów " – oceniano. Film stał się jednym z najbardziej kasowych przebojów w Japonii, zarabiając tylko w weekend otwarcia blisko 8,5 miliona dolarów.

Zdaniem Łukasza Adamskiego, mówiąc o "Ostatnim samuraju" warto zauważyć przede wszystkim udział Kena Watanabe. "Patrząc na rolę Kena Watanabe można powiedzieć, że jest to film w pewien sposób przełomowy. Wówczas bowiem gwiazdy kina azjatyckiego w Hollywood nie były aż tak doceniane" – mówi krytyk w rozmowie z PAP dodając, iż "obecnie zarówno wskutek ważnej roli Watanabe, jak i późniejszych sukcesów kina azjatyckiego, jak +Parasite+ (2019), Hollywood jest już pod tym względem dużo bardziej otwarte".

Rolę Watanabe doceniono również w "The New York Times". "O wiele bardziej wyważone i odważne aktorstwo prezentuje Watanabe" – zauważył krótko po premierze filmu Elvis Mitchell.

"Prawdopodobnie najbardziej znany poza Japonią jako trzcinowy, niespokojny pomocnik w klasycznym filmie dla smakoszy +Tampopo+ (1985), Watanabe rozwinął się fizycznie i duchowo. Formalność, którą wnosi do Katsumoto, jest ciężko wywalczona, zwłaszcza gdy prowadzi przemyślane rozmowy z Algrenem" – podsumował krytyk. Warto podkreślić, iż była to pierwsza anglojęzyczna rola japońskiego aktora, który poradził sobie na tyle dobrze, iż został za nią nominowany do Oscara (Statuetkę za najlepszą rolę drugoplanową otrzymał wówczas Tim Robbins za "Rzekę tajemnic" (2003) w reż. Clinta Eastwooda).

Film nominowano do Oscarów również za najlepsze kostiumy, scenografię i dźwięk. Nieco zaskakujący wydaje się brak nominacji dla Hansa Zimmera za muzykę, który podobnie, jak Tom Cruise musiał zadowolić się jedynie nominacją do Złotych Globów. "+Ostatni samuraj+ to film nastawiony na pokazanie Japonii oczami białego człowieka. Typowo hollywoodzkie kino akcji, które miało jeszcze bardziej rozpalić blask gwiazdy Toma Cruise’a" – ocenia Łukasz Adamski.

"Mieliśmy okazję przedstawić Japonię w sposób, jakiego nigdy wcześniej nie byliśmy w stanie" - mówił po latach Watanabe. "Uważaliśmy więc, że robimy coś wyjątkowego" – dodał. Aktor nawiązał wówczas do filmu "Śniadanie u Tiffany’ego" (1961) Blake’a Edwardsa i sposobu przedstawienia w nim jednej z azjatyckich postaci. "Przed +Ostatnim samurajem+ istniał stereotyp Azjatów z okularami, wykrzywionymi zębami i aparatem. To było głupie, ale po +Ostatnim samuraju+, Hollywood starało się być bardziej autentyczne, jeśli chodzi o historie azjatyckie" – ocenił w rozmowie "The Guardian" w 2022 r.

"Ostatni samuraj" zdobył sympatię widzów na całym świecie, czyniąc film jednym z najchętniej oglądanych, co w ostateczności przyniosło blisko 500 milionów dolarów zysków. (PAP)

Autor: Mateusz Wyderka